Księga Rodzaju 9,1-13
Bóg teraz bardzo łaskawy. Błogosławi Noego i jego synów (córki pewnie też, ale one nieważne), uspokaja i oddaje im we władanie wszystko. Zakazuje też spożywania mięsa (zwierzęcego) z krwią, która jest symbolem życia (tak zwane prawo noachickie) oraz zabijania ludzi: „Jeśli ktoś przeleje krew ludzką, przez ludzi ma być przelewana krew jego, bo człowiek został stworzony na obraz Boga”.
Z tym zabijaniem ludzi jak wiadomo wielki moralny problem, z czasem wojny sprawiedliwej i kary śmierci, czyli historia myśli etycznej bardzo długa, zakończona szczęśliwie odpowiednią wrażliwością chrześcijan wielu. W każdym razie puentą opowieści jest przymierze z ludźmi i całym żywym stworzeniem, obietnica, że „nigdy już nie zostanie zgładzona wodami żadna istota żywa”. Znak owego przymierza – tęcza. Miałem ochotę przygadać znów autorowi biblijnemu zauważając, że potopy, choć pewnie mniej rozległe, mimo tęczowego przymierza nachodzą ziemię ciągle (tsunami), ale się pohamowałem, bo nie jestem świeckim religioznawcą z epoki szczęśliwie minionej. Mówiąc inaczej, stwierdzam różnicę między umysłowością ludzi sprzed dwudziestu kilku, jeśli nie trzydziestu kilku wieków, a naszą, i nawet się ową różnicą dziwię, ale nie sugeruję, że tekst jest wobec tego niewarty lektury. Rozumiem go jako przesłanie o Bożym miłosierdziu, które nadchodzi z naszego, dzisiejszego punktu widzenia późno, dopiero gdy tyle stworzeń zginęło, niemniej w końcu nadchodzi, nawet jakby z ogólną zmianą Bożego stosunku do własnych stworzeń. Antropomorfizm, to oczywiste, ale i – aby było następne słowo uczone… – mizerykordyzm (od misericordia – miłosierdzie). A tamta woń ofiary oznaczać może przecież sygnał, że człowiek, Noe, który tu reprezentuje całą ludzkość, też się nawrócił zrozumiał swój błąd.