Ewangelia Łukasza 12,49-53
„Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął”. Poznanianka tłumaczy: „Zapewne ogień miłości, który ma ogarnąć wszystkich ludzi”, ale dalej mamy: „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam”. Tamto tłumaczenie już tu zgoła nie pasuje, zapewne chodzi tylko o skutek niezamierzony, nie do uniknięcia: teściowa skonfliktowana z synową także o to, że jedna uważa drugą za dewotkę…
W każdym razie, jak już tu pisałem nieraz, redaktor tej ewangelii za uważny nie był, zestawiał czasem zdania całkiem różnej treści. A Inspirator nie adiustator, ad maiore missus est!
Wpis na środę 19 października 2016:
Paweł, głosiciel ogromnej nowiny. I Popiełuszko, chłopak na pozór zwyczajny
List do Efezjan 3,2-12
Paweł wyznaje, że została mu dana łaska zaprawdę kolosalna: ogłosić poganom jako Dobrą Nowinę, że „są współdziedzicami i współczłonkami Ciała, i współuczestnikami obietnicy w Chrystusie Jezusie przez Ewangelię”. Ta „tajemnica Chrystusa nie była oznajmiona synom ludzkim w poprzednich pokoleniach”. Dla nas dzisiaj to taka oczywistość, że trudno nam pojąć jej ówczesną rewelacyjność, rewolucyjność wręcz: nie tylko naród wybrany, także inne, tak dotąd przez Żydów lekceważone, mogą korzystać z Bożego bogactwa duchowego. Ale jest to bogactwo Chrystusa właśnie – dlatego nie zostało przyjęte przez większość posiadaczy dotychczasowych. Język tego tekstu – zapewne napisanego nie przez samego apostoła, tylko jego ucznia, raczej zresztą traktatu teologicznego – bardzo nieprosty, zajrzyjcie jednak do księgi, bo to przecież Biblia.
A u nas dzisiaj liturgiczne wspomnienie innego człowieka odwagi niesłychanej, błogosławionego Jerzego Popiełuszki. Wydawnictwo „Znak” zdążyło z książką na jego temat: drugą już o nim Mileny Kindziuk. Rzecz zwie się „Cuda księdza Jerzego”, ale opowiada nie tylko o takich wydarzeniach niezwykłych: cały jeden rozdział ma tytuł: „Cud życia księdza Jerzego”. No właśnie! Ten tak prosty, nieśmiały chłopak, przeciwieństwo wszelakiego tupetu, krzykacz żaden (choć tak myślałem najpierw), okazał się zdolny do męczeństwa, z którym się liczył, co autorka też zaznacza. Również delikatnie to, że nie wszyscy księża, w każdym razie nie od razu, pochwalali te msze za ojczyznę. Tak to wtedy było, warto wiedzieć.