1 Księga Samuela 3,19
„Samuel dorastał, Pan był z nim. Nie pozwolił upaść żadnemu jego słowu na ziemię.”
To znaczy, że słowa proroka nie były bezowocne. Bo też Samuel miał autorytet niebywały, może pasuje do niego irańskie określenie „ajatollah”: władca duchowy ponadrządowy. Powiedzenie Jezusa cytowane niedosłownie jako „nikt nie jest prorokiem we własnym kraju” (Łk 4,24 i J 4,44) nie pasuje zupełnie do tamtego proroka, nie dokuczało mu przecież myślowe osamotnienie. Odnosi się natomiast obok samego Jezusa do innych wielkich postaci, także dzisiejszych w rodzaju ojca Ziei, który nawet i swoim Kościołem krajowym nie rządził przecież zgoła. Aczkolwiek jego słowa nie zapadały się w ziemię, raczej w niejedną głowę. Przed wojną poruszał sumienia środowiska ziemiańskiego, po wojnie jako członek KOR-u był symbolem Kościoła otwartego, ale nieuległego „komunie”.
PS. Coś jakoś biblijnego całkiem innego. Przypadający w najbliższą niedzielę XIX Dzień Judaizmu postanowiłem uczcić w piątkowym „Metrze” felietonem o szmoncesach i w tym celu zajrzałem do dwóch książeczek polskiego wydawnictwa „PROMIC” z takimi anegdotami („Śmiech po żydowsku od a do z” oraz „O rabinach, oszustach i żebrakach”). Otóż ich autor włoski Daniel Lifschitz napisał we wprowadzeniach, że taki rodzaj dowcipu nie istniał. Każda historia musiała mieć wydźwięk moralny, miała uczyć i kierować ku Bogu. Opowiadano wręcz dowcipy, wesołe opowieści, ale tradycja judaizmu zakazuje żartów, kpin i sprośności. W Biblii szyderstwo jest wyraźnie zakazane (na przykład Psalm 1,1). Dowcip, który cieszy się takim powodzeniem z racji swego szczególnego kolorytu, nie mógł się zrodzić w zamkniętym ortodoksyjnym środowisku. Żydowski szmonces stał się więc wyrazem buntu przeciwko ówczesnym gettom. Niemniej wydaje mi się, że z judaizmem jest trochę tak, jak z chrześcijaństwem: dochodzi on do przekonania, że prawdziwa cnota krytyk się nie boi…