Ewangelia Jana 15,26
„Gdy przyjdzie Pocieszyciel, którego ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o mnie.”
Z terminem „Pocieszyciel” jest problem translatorski. W oryginale greckim mamy słowo „Parakletos”, które ma sporo znaczeń. Dosłownie znaczy „Przywołany do boku”, czyli rzecznik, obrońca, adwokat. A jeżeli już pocieszyciel, to nie w sensie zwykłego ocieracza łez. Maria Miduch popełniła fajną książkę, naukową, bo jest biblistką, ale napisaną eseistycznie, pod zabawnym tytułem „Biografia Ducha Świętego” (WAM). Powiada tam tak: „Oczywiście, że Paraklet poradzi sobie ze smutkiem, ale nie to jest głównym celem jego misji. To jest tak, jak z gorączką, która trawi organizm – możemy ją zbić biorąc ogólnie dostępne leki, ale to nie usunie przyczyny jej wystąpienia. Duch Święty nie jest byle jakim lekiem dostępnym bez recepty na każdej stacji benzynowej, który jedynie zwalcza objawy choroby, nie rozprawiając się z nią samą. Dobry lekarz będzie starał się leczyć przyczyny objawów, które mogą nas niepokoić. Będzie starał się odkryć, co powoduje gorączkę i co męczy nasz organizm, i zadziała uderzając w ognisko choroby. Takim lekarzem posłanym przez Ojca jest właśnie Paraklet, nie zajmuje się smutkiem – a więc nie jest pocieszycielem, ale uderza bezpośrednio w przyczynę. Rozprawiając się z nią, sprawia, że smutek, który mógł towarzyszyć człowiekowi, znika. On nie działa objawowo, ale bezpośrednio aplikuje lekarstwo na ranę, która męczy człowieka. Lekarstwo niezawodne i pewne, które nie ma niebezpiecznych skutków ubocznych. Taki jest właśnie Paraklet! (…) On staje obok ciebie nie dlatego, że nie widzi twoich grzechów, ale właśnie dlatego, że je widzi i wie, iż potrzebujesz usprawiedliwienia. Duch został posłany, by przekonać świat o grzechu (por. J 16,8), nie ukrywać grzech przed światem, lecz przekonać, że świat potrzebuje Jego, który jako jedyny jest w stanie poradzić sobie ze złem”. Jest właśnie Duchem Prawdy, Oświecicielem, także na temat grzechu i konieczności skruchy. Ale trzeba podkreślić to, co coraz częściej słychać nawet w Kościele rzymskokatolickim polskim, że ewangelizacja nie jest moralistyką. Owszem, chodzi o imperatyw etyczny, ale – może nawet najpierw – o „indykatyw zbawczy”: Bóg nas zbawia, ratuje na tym łez padole, by powiedzieć po staroświecku. Ewangelia jest nowiną dobrą, nie złą, radosną, pocieszającą –
nie grożącą!
Lektura zeszłotygodniowa: tekst Artura Sporniaka w „Tygodniku Powszechnym” z 10 maja pod tytułem „Też jesteśmy”. O homoseksualistach, o wizycie w Polsce Martina Pendergasta, ich angielskiego działacza katolickiego. Zanim artykuł omówię, wspomnienie z lektury sprzed kilku laty. Wywieziona do sowieckiego obozu Barbara Skarga wzmiankuje o spotkanym tam „pederaście” z niewątpliwym niesmakiem. Ona, filozof nowoczesny, wydawałoby się, że pozbawiona niegdysiejszych uprzedzeń. Tempora mutantur et nos mutamur in illis.
Dokonała się myślowa rewolucja w całym świecie zachodnioeuropejskim, także w moim Kościele. Tutaj sprawy idą wolniej, ale też idą; szybciej na tak zwanym Zachodzie niż u nas, ale to opóźnienie to już „normalka”. Pendergast przyjechał do Polski z listem polecającym od katolickiego prymasa Anglii i Walii, kardynała Vincenta Nicholsa, skierowanym osobno do polskich kardynałów Dziwisza i Nycza. Mimo jednak uczynionych nadziei do rozmowy z wydelegowanymi księżmi doszło tylko w Warszawie. I tu nie padła obietnica powołania odpowiedniego duszpasterstwa, o co katolickie środowisko „Wiary i Tęczy” zabiega od dawna. Anglia jest Anglią, a Polska Polską: nad Tamizą – napisał Sporniak – inna jest wrażliwość, założenia duszpasterskie, przede wszystkim większe otwarcie na osoby homoseksualne. Tam nikt nie proponuje upokarzającego „leczenia”. Głównym celem duszpasterskim, a tym bardziej warunkiem nie jest też pomoc w podejmowaniu wstrzemięźliwości homoseksualnej – nie od seksualności się tam zaczyna. Zaczyna się od wskazania miłości jako celu i źródła życia człowieka. Tamtejsi biskupi napisali już w 1979 r., że „miłość ludzka wspiera, wzbogaca i leczy; rodzi się z niej harmonia, jedność i spełnienie. Samo okazanie miłości drugiej osobie jest oczyszczającym i dobrym doświadczeniem. Taki powinien być punkt wyjścia dla każdej zachęty, jaką duszpasterz kieruje do tych, którzy szukają u niego wskazówek”. Kardynał Ratzinger zareagował ostrymi słowami, zakazując wznowienia angielskiego dokumentu, niemniej w Londynie powstało z czasem tego rodzaju regularne duszpasterstwo. A w tamtym dokumencie jest kilka stwierdzeń, które znać trzeba.
„Nieprawdą jest, że osoby homoseksualne są automatycznie niestałe lub rozwiązłe. W rzeczywistości są one całkowicie zdolne do budowania dobrych relacji o trwałym charakterze”. Dalej jest, co prawda, stwierdzenie, że małżeństwo to zupełnie co innego i tamten związek nie jest obiektywnie dobry moralnie, ale również pytanie, „czy te osoby są koniecznie winne”, co zależy od konkretnych okoliczności. Jest nawet takie zdanie: „Osoby homoseksualne mają taką samą potrzebę sakramentów jak osoby heteroseksualne. Mają również takie samo prawo do ich otrzymywania. Przy podejmowaniu decyzji o tym, czy udzielić rozgrzeszenia lub [i – JT] komunii osobie homoseksualnej, duszpasterz musi kierować się ogólną zasadą teologii fundamentalnej, która mówi, iż tylko oczywiste nakazy moralne obowiązują w sposób bezdyskusyjny. Niepokonalna wątpliwość sumienia (dotycząca faktu lub prawa) pozwala osobie na podążanie za « prawdopodobną opinią » mającą charakter bardziej liberalny”. To bardzo dużo: wskazówka dla spowiedników czekających na takie słowa.
Zmieniło się wiele, już sam fakt istnienia takich grup jak „Wiara i Tęcza” pośród mocno antykościelnych ludzi LGTB jest powodem do radości. W sprawie adopcji dzieci nie mam wyraźnego zdania, nie rozumiem też, czemu środowiska te tak nalegają na termin „małżeństwo”, ale nie pojmuję również, jak można kogokolwiek zmuszać do celibatu. Dużo łatwiej mi zrozumieć troskę o embriony, bo mają jednak ludzki kod genetyczny, niż tamten tak mocny moralny opór!