Dzieje Apostolskie 6,8-15
Zaczyna się opowieść o męczeństwie Szczepana. Przypominam, że był to najważniejszy z siedmiu uczniów wyznaczonych przez apostołów do pracy charytatywnej wobec „hellenistów”, czyli Żydów z diaspory greckiej (owi uczniowie byli też hellenistami, według późniejszej terminologii byli to pierwsi diakoni, niektórzy służyli także słowem.) Problemy translatorskie. Najpierw z imieniem tej biblijnej postaci: oczywiście nazywał się Stefanos, Stefan – Szczepan to wersja słowiańska, zakorzeniona mocno w polskich tłumaczeniach, w EPP na szczęście udało mi się przeforsować Stefana (trzeba być trochę oryginalnym). Dalej mamy w Tysiąclatce „Libertynów”: „Niektórzy zaś z synagogi zwanej synagogą Libertynów i Cyrenejczyków, i [z synagog – EPP] Aleksandryjczyków, i tych, którzy pochodzili z Cylicji i z Azji, wystąpili do rozprawy ze Szczepanem”. Nie chodzi tu oczywiście o ludzi o poglądach moralnych („de sexto”) mocno liberalnych, tylko o wyzwoleńców i tak dzisiaj inni tłumaczą (m.in. EPP). Polska wersja Biblii Jerozolimskiej wyjaśnia w przypisie: „Prawdopodobnie chodzi o potomków Żydów, uprowadzonych do Rzymu przez Pompejusza w 63 r. przed Chr., których sprzedano jako niewolników, a potem uwolniono”.
Stefan, choć sam też z diaspory, podpadł tamtym mówiąc jak każdy wyznawca Chrystusa na Jego temat, ale według „Encyklopedii Biblijnej” zapewne z wnioskiem, że jeśli jest On Mesjaszem, to kult świątynny utracił swoją skuteczność, a Prawo Mojżeszowe powinno ujmować się w zupełnie nowym świetle. To była wobec ortodoksyjnych Żydów niezamierzona prowokacja. O jego mowie do Sanhedrynu, przed który go wyciągnęli, czytamy w Dziejach dalej, w tym blogu już jutro.
Kiedy myślę o ludziach, którzy podpadli władzy, przychodzi mi na myśl nieuchronnie ksiądz Lemański, ale też trochę do niego podobny bohater kapitalnej powieści Grahama Greene’a „Monsignore Kichote”. Przeczytałem ją w polskim tłumaczeniu z opóźnieniem piętnastoletnim: spolszczyła rzecz dawno Janina Karczmarewicz-Fedorowska dla Wydawnictwa „Śląsk”. Pisarz angielski wykorzystał do swego dzieła znakomitego pomysł z powieści Guareschiego o proboszczu Don Camillo i wójcie komuniście. Proboszcz w hiszpańskim miasteczku El Toboso, znanym ze sławnej powieści Cervantesa, ma fatalne stosunki ze swoim biskupem zupełnie jak były proboszcz Jasienicy. Spotkał jednak przypadkiem innego hierarchę, któremu się spodobał, a ten okazał się funkcjonariuszem watykańskim i załatwił mu godność papieskiego prałata. W takim stroju kościelnie kolorowym nasz bohater udaje się w wypoczynkową podróż w towarzystwie nie bardzo odpowiednim, mianowicie z miejscowym burmistrzem komunistą. Dzielą ich liczne poglądy, ale łączy jakaś odruchowa przyjaźń coraz mocniejsza. Ksiądz uważający się za potomka Don Kichota nazywa wobec tego burmistrza Sancho (Panso). Podróż upływa na dysputach i problemach politycznych, czyli z policją frankistowską. Proboszcz, choć już papieski prałat, podpada swojemu biskupowi radykalnie, zostaje suspendowany, ginie w wypadku samochodowym, ale burmistrz – na tym kończy się powieść – odczuwa do towarzysza podróży miłość coraz większą, która – to zdanie ostatnie – „nie wiadomo, dokąd go zaprowadzi”. Przedtem bowiem w przedśmiertnej malignie proboszcz udziela mu Komunii. Rzecz równie zabawna, jak głęboka: to po trosze powieść o dzisiejszym Kościele katolickim, o duchownych ewangelizujących – okazuje się – najlepiej. Egzemplarze są zapewne do wypożyczenia w niejednej bibliotece publicznej. Polecam serdecznie.
PS. Znalazłem w tej książce Greene’a coś biblistycznego: według proboszcza ewangelista Mateusz piętnaście razy powołuje się na piekło, Marek zaledwie dwa razy, Łukasz trzy, a Jan wcale. Sprawdziłem w „Konkordancji do Biblii Tysiąclecia” ks. Jana Flisa, że nie są to dane wyssane z palca. Według tej „Konkordancji” liczby te kolejno wyglądają tak: Mt – 7, Mk – 3, Łk – 1, J – 0. Czyli proporcje podobne. Muszę zapytać księdza Hryniewicza, jak tę statystykę ocenia i jeśli jest bliska prawdzie, to jak ją interpretuje w świetle swojej nadziei powszechnego zbawienia.
Inna moja lektura to „Znak” kwietniowy. Napisałem o nim jako Jonasz do „MiŚ-a” (tekścik ukaże się pewnie w najbliższy szabat) jak niżej.
Papież Benedykt XVI stwierdził, że woli nazywać Żydów ojcami w wierze: ojcami, nie starszymi braćmi. Ten papieski pomysł przypomniał dzielny dominikanin Marek Nowak w kwietniowym numerze „Znaku”, gdzie w ogóle o tych krewniakach dużo.
Już zaraz we wstępie redaktor naczelna, Dominika Kozłowska, poczyna sobie potężnie. Po prostu znako-micie (kalambur nie do uniknięcia) streszcza cały numer, narażając mnie w ten sposób na pokusę zacytowania „edytorialu” w całości. Ulegam częściowo, dając cytaty spore.
„Polski Kościół jako jeden z niewielu w Europie obchodzi Dzień Judaizmu. Uroczystości każdego roku odbywają się w innej diecezji. Uczestniczą w nich biskupi, reprezentanci Komitetu ds. Dialogu z Judaizmem. Jednocześnie to właśnie w Polsce działa stacja radiowa, która w raporcie Departamentu Stanu USA określona została jako jedna z najbardziej antysemickich w Europie. I pomimo wrogiej Żydom postawy i głoszenia treści niezgodnych z posoborowym nauczaniem Kościoła odnośnie do judaizmu cieszy się ona poparciem niemałej części episkopatu.
Dlaczego inicjatywy przyczyniające się do rozwoju dialogu religijnego nie idą w parze z działaniami mającymi na celu piętnowanie antysemickich zachowań? Szczególnie że tych jest naprawdę sporo: akty wandalizmu wobec żydowskich miejsc kultu, wzywające do nienawiści napisy na murach oraz na portalach społecznościowych i «opiniotwórczych» stronach internetowych. W tekstach Marty Duch-Dyngosz, Stanisława Krajewskiego i Janusza Poniewierskiego odnaleźć możemy znacznie więcej przykładów codziennego, dla nas często niewidocznego antysemityzmu.
(…) W przyszłym roku obchodzić będziemy 70. rocznicę pogromu kieleckiego. Trudno nie zadać pytania: dlaczego nie doczekaliśmy się jeszcze solidnych badań historycznych, które mogłyby stać się przyczynkiem do poważnej dyskusji o stosunku polskich duchownych do polskich Żydów? Dlaczego soborowa rewolucja i nasze lokalne doświadczenia nie znajdują odzwierciedlenia w treści programu lekcji religii? Przecież bez przyjęcia wartości judaizmu nie można być dobrym chrześcijaninem, o czym przypomina nam również papież Franciszek.”
Pozwalam sobie zauważyć, że wszystko powyższe powiedział niedawno w skrócie w Muzeum Żydów Polskich ksiądz Romuald Jakub Waszkinel Weksler. Że Dni Judaizmu przypominają mu niegdysiejsze Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej: tamtą oficjalną pokrywę, pod którą kryła się do Związku Zdradzieckiego zrozumiała polska niechęć. Zakończę również kalamburem: Tomasz Merton napisał rzecz pod tytułem „Znak Jonasza”. Czyli mój! By tak rzec po eklezjalnemu – mój miesięcznik najprzewielebniejszy!
Wysłuchałem dzisiaj w Radiu TOK FM rozmowy z kandydatem na prezydenta, znanym reżyserem Grzegorzem Braunem. Facet oczywiście „psychiczny”, ale przemawiający spokojnie, jak jakiś poważny pan profesor. Rozmówcy też tak go traktowali zamiast pognębić ironią, obśmiać. A prawda jest taka, że antypolonizm jest, ale antysemityzm nie zwalcza go, tylko niechcący wspiera.