Ewangelia Jana 20,11-18
Dziś ewangelijną bohaterką relacji jest apostołka apostołów, jak ją zwą prawosławni, bo to ona jest pierwszą głosicielką Zmartwychwstania. Aczkolwiek nie można powiedzieć, że ona pierwsza uwierzyła: pierwszeństwo ma według własnej ewangelii apostoł Jan (J 20,8). Choć oczywiście ewangelie są tutaj bardzo feministyczne: w głoszeniu Zmartwychwstania kobiety wyprzedzają męską Dwunastkę.
Święta sprzyjają lekturze, przeczytałem sporo tekstów w prasie i periodykach chrześcijańskich. Najważniejszy, bo w biblijnym temacie, jest artykuł Piotra Sikory „Cztery strony Paschy” w „Tygodniku Powszechny”: o różnicach w opisie śmierci i zmartwychwstania, jakie widać w czterech ewangeliach. Ważny to temat i nietrudny, niewstydliwy bynajmniej, pluralizm rzecz także w Kościele normalna, nawet właśnie zróżnicowanie w tym źródle wiary może być wzorem dla późniejszych jej zbiorników. Byleby tylko zgadzać się co do tego, co najważniejsze, a ewangelie łączy przecież przesłanie, że Jezus umarł jako skazaniec i zmartwychwstał, my z Nim. Nie zreferuję tu tekstu Sikory, bo następne czekają w kolejce, odnotuję tylko jego pogląd, nie wiem, jak bardzo oryginalny, na temat słów o Jezusie wszystkich czterech ewangelistów, że „oddał ducha”. Według Sikory trzeba pisać „Ducha”, bo chodzi o trzecią osobę Trójcy, którą Chrystus posyła już w tym samym momencie śmierci i zmartwychwstania. Bibliści uczeni, szczególnie ci z EPP, co wy na taką egzegezę?
Po tygodniku miesięcznik. Mianowicie „W drodze”. Dominikanie poznańscy wydali już pięćset jego numerów: gratulacje i podziękowania, bo pismo bardzo udane! Jak na organ kościelny raczej nietrzymające języka za zębami, pozwalające sobie czasem na odmienność od eklezjalnej apologijnej sztampy (ostatnio wywiad z Szymonem Hołownią, pyskaty nieprawdopodobnie, co tu już chwaliłem pod niebiosy). Poza tym jak na periodyk pismo robione raczej dla zwykłych ludzi, bardziej niż „Znak” czy „Więź”, również skądinąd znako-mite. O „Więzi” będzie zaraz, ale wpierw jeszcze o Psów Pańskich w drodze szczekaniu szczerym. Ma u nich stałą rubryczkę teolog dużej klasy ks. Grzegorz Strzelczyk, w numerze jubileuszowym napisał pt. „Kościółkowacenie”. Zdefiniował: „Teraz mogę wyjaśnić tytułowe słowo. Uważam, że termin grzech (nie samodzielnie, ale wraz z całym pakietem słów i pojęć wyrażających centralne intuicje chrześcijańskiej nauki o zbawieniu – z tym ostatnim słowem włącznie, jeśli nie na czele) uległ procesowi skościółkowacenia. To znaczy został wciśnięty – nie bez udziału teologii i duszpasterstwa przeakcentowującego przez wieki rytualną stronę katolicyzmu – do zbioru słów, które mają znaczenie jedynie rytualne i jakikolwiek sens mają tylko w kultycznej przestrzeni odniesienia. Nie mają natomiast egzystencjalnego przełożenia: nie opisują nic z codziennego niekościółkowego doświadczenia.” Mówiąc po prostu na jednym autorskim przykładzie: facet albo facetka spowiada się z konsumpcji mięsa (nie ryby) w piątek, z opuszczenia mszy niedzielnej itp., ale nie z własnego egoizmu, egocentryzmu. Ksiądz Strzelczyk uważa słusznie, że oni mentalnie już kościółek opuścili. I pisze dalej: „Czy chcą zła w swoim życiu. Głęboko wątpię”. Mój własny, ale nie obcy autorowi komentarz: duszpasterze nie poruszają naprawdę ich sumień, tylko pilnują kościelnego prawa. Bo Kościół jest dla nich kościółkiem właśnie.
W „Więzi” natomiast Małgorzata Wałejko przedstawia Boga polskich kazań pt. Nie-Dobra Nowina”. Mam nadzieję, że Franciszek z czasem to zmieni, ale póki co, autorka tak słusznie Go na podstawie kazań opisuje „Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy, zobaczy każdy najmniejszy grzech, jeszcze chwila i na zbawienie się nie załapiesz, lichy człowieczku…”
„Więź” to – żeby mamony na wydawanie starczyło – teraz kwartalnik – taki los jest także ewangelicko-reformowanej (kalwińskiej) „Jednoty”, niegdyś miesięcznika. W ostatnim numerze ważny tekst autora w mowie i piśmie niebywałego, Krzysztofa Dorosza, na temat wielkiego teologa tegoż (Doroszowego też) wyznania, czyli Karla Bartha. Teza główna taka, że upadek moralny teologii ewangelickiej niemieckiej (luterańskiej głównie), która stała się sługą ideologii nacjonalistycznej, wziął się z błędów dziewiętnastowiecznej teologii liberalnej. „Tak bardzo skoncentrowała się ona na człowieku, nauce i rozumie, że nie tylko odwróciła się od Boga, ale pozwoliła Mu stać się orędownikiem i opiekuńczym duchem jednej z walczących stron”. Teza słuszna? Za mało wiem, by się wypowiadać, wyznam tylko, iż odczytałem tutaj jakby przestrogę przed dzisiejszym uleganiem myśli liberalnej. Nacjonalizm nam nie grozi, ale jakaś laicyzacja, „odreligijnienie” może. Ostrożność nie zawadzi.
Na koniec melduję, że na kilka dni blogowanie zawieszam: innych robót nadmiar.