Religia młodego wina. Watykan od samego środka

Ewangelia Marka, 2,18-22
Perykopa oczywiście bardzo ważna: spór o posty był poważną przyczyną konfliktu starej religii z nową. Dotyczył tego, co jest ważniejsze, forma czy treść. Istota religijnego przesłania czy narosłe na nim zwyczaje i rygoryzmy?
Zauważmy najpierw ważny szczegół: do Jezusa przychodzą uczniowie Jana i faryzeusze, czyli ludzie z otoczenia tego, który torował Mu drogę, w towarzystwie facetów, których tradycja uczyniła głównymi Jego przeciwnikami. Co prawda, nie ulega kwestii, że jest to tradycja wątpliwa, że ich antyjezusowy sojusz z saduceuszami skończył się przed Jego zamęczeniem; tak daleko nie chcieli się posunąć, w każdym razie ewangelie za krzyż winią tylko ówczesną formalną władzę żydowską, czyli Sanhedryn, będący głównie elitę kapłańską opanowaną raczej przez saduceuszy. Że gdy dojrzewały teksty ewangelijne, w każdym razie obie późniejsze, Mateuszowa i Łukaszowa, Świątynia już była zburzona, kapłani stracili posady, zapanował judaizm synagogalny, ostro już wówczas skonfliktowany z zalążkiem Kościoła, a wodzili w nim rej faryzeusze. Tak czy inaczej, wersja Markowa dzisiejszej wizyty u Jezusa różni się od Mateuszowej, gdzie przychodzą sami „joannici” (Mt 9,14, oraz Łukaszowej, gdzie mamy faryzeuszy i uczonych w Piśmie (Łk 5,33). Tak to czytając którąś ewangelię, tak jakby była jedyna, nie zaglądając do innych, nie porównując wersji równoległych, można poznać istotę Dobrej Nowiny, ale biblistyczne jej poznanie wymaga całościowej lektury.
Wracam jednak do owej istoty Ewangelii: otóż jest nią to, co Jezus powiedział kończąc odpowiedź wysłannikom: „Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania, w przeciwnym razie nowa łata obrywa jeszcze część ze starego ubrania i robi się gorsze przedarcie. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków. W przeciwnym razie wino rozerwie bukłaki; i wino przepadnie, i bukłaki.”
Tak przetłumaczyła to Tysiąclatka, zajrzałem do EPP, ciekaw, co znaczy tu „surowe sukno”, i znalazłem tam „nowy materiał”, a Przekład Ekumeniczny 11 Kościołów ma po prostu „nowe sukno” (także takie porównania mają swój sens poznawczy) – przede wszystkim jednak przypomniała mi się wieczerza wigilijna z 12 potraw, podobno patriotycznie postna…
Czas jednak na to, co przeczytałem nie w samej Biblii. Otóż skończyłem czytać książkę Wydawnictwa „Znak” naprawdę pasjonującą: „Dziennik watykański: władza, ludzie, polityka”, rzecz dziennikarza amerykańskiego Johna Thavisa. Osiadł on w Rzymie z żoną i dziećmi na przeszło 30 lat, jako korespondent Catholic News Service, największej i najstarszej agencji prasowej specjalizującej się w tematyce religijnej, i wyspecjalizował się. Można oczywiście uśmiechnąć się ironicznie nad katolickością jego instytucji, bo tam na Zachodzie, także zaoceanicznym, już dawno zapomnieli, co to jest nasza religia, nasz święty Kościół. Ironia tego rodzaju towarzyszyć może lekturze „Dziennika”, bo autor jest faktografem, nie tradycyjnym apologetą, który nie rezygnuje z białego tuszu. Taki czytelnik nie przyjmuje jednak formuły Vaticanum Secundum, że „Kościół, w którego łonie znajdują się grzesznicy, święty i stale potrzebujący oczyszczenia, nieustannie podejmuje pokutę i odnowę”. Thavis nie kwestionuje świętości i nie programuje odnowy Kurii, jedynie referuje fakty. Opisuje, co zobaczył w niej przez tyle lat, a zobaczył to, co stwierdził syntetycznie w swoim wstępie. Napisał tam, że wydarzenia ochrzczone imieniem Vatileaks, skandaliczne wycieki dokumentów za sprawą kamerdynera papieskiego Paola Gabrielego „są tylko widomym przejawem kultury od dawna goszczącej w murach Watykanu – kultury przekłamań i wypaczeń, dobrych intencji i niekompetentnego wykonawstwa oraz sprzecznych celów i zmiennych sojuszów. W kulturze tej, zbudowanej na hierarchii, lecz cierpiącej na organiczny chaos, karierowiczostwo jednych duchownych często przyćmiewa oddaną pracę dla Kościoła drugich, a papież – choć uważany za niepodlegającego krytyce – bywa niedoinformowany w sprawie szczegółów ważnych decyzji. W teorii Watykan powinien stać się poufnością, wszakże w praktyce przecieka niczym dwutysiącletnia łódź.”
Dzięki jednak niektórym z tych przecieków Thavis napisał książkowy załącznik do słynnej już piętnastopunktowej analizy Kurii Rzymskiej, jaką niedawno przedstawił Kościołowi i światu papież Franciszek (tekst przemówienia publikowany był w „Magazynie Świątecznym” z 3-4 stycznia). Jakby poproszony przez Ojca Świętego, zgromadził mu przebogatą dokumentację. Rzetelną? Cytuję dalej autora: „Niniejsza książka jest dokumentem, nie wytworem wyobraźni. Wydarzenia w niej opisane naprawdę miały miejsce. Narrację, w której pojawiają się odtworzone rozmowy oparłem na setkach wywiadów, zapisków, materiałów archiwalnych audio i wideo oraz własnych obserwacji. Wszystkie postaci, bardziej i mniej znaczące, są prawdziwe. I chociaż niektóre historie mogą wydawać się lekko surrealistyczne, zapewniam, że żadna nie zrodziła się z mojej wyobraźni – całość stanowi rzetelną kronikę pewnego wycinka czasów na tym najdziwniejszym ze światów”.
Ale nawet taki sensacyjny materiał można przedstawić mniej lub bardziej ciekawie. Otóż na okładce książki napisano, że jest Thawis „dziennikarzem, pisarzem, watykanistą”: owszem, jest także w pełni pisarzem. Jego „Dziennik watykański” czyta się dosłownie jak powieść: autor ma duży talent narracyjny, co więcej tłumaczka, Urszula Gardner, spisała się znakomicie, oddała doskonale styl Amerykanina, celnie dobierając słowa, dosadne, ale zawsze w granicach dobrego smaku i autentycznej troski o to, żeby centrala rzymskiego Kościoła pracowała lepiej. A nie tylko o sprawność organizacyjną tu naturalnie chodzi, tak jak nie troszczy się głównie o nią Franciszek. Choć grzech szkodzi wszystkiemu, także organizacji.
Nie zakończę na tym, musi być chociaż spis rozdziałów: „Dzwony” (o kłopotach z kolorem dymu), „Na wysokości” (przygody i poglądy pielgrzymkowe), „Nuestro Padre” (kłamca potworny ojciec Maciel), „Kości” (wykopaliska kontra parkingi podziemne), „Łacinnik” (watykańskie enfant terrible), „Papież, który będzie świętym” (kłopoty z beatyfikacją Piusa XiI), „Rąbki szat i skórki z banana” (absurdy dworskiej etykiety), „Seks” (temat doktryny ciągle kłopotliwy) i „Prawdziwy Benedykt” (to główna postać książki, przedstawiona krytycznie, ale bez żadnej niechęci).
Korzystałem z egzemplarza recenzyjnego, premiera dopiero 29 stycznia, ale już radzę szykować się do skoku na księgarnię. Wszystko, co napisałem, brzmi bardzo reklamiarsko, ale ja naprawdę czytałem kolegę do fachu z zapartym oddechem. I z zazdrością: zaimponował mi wiedzą i jakością pióra.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s