Pieśń nad pieśniami 8,6
Ewangelia Jana 20,1.11-18
Dziś świętujemy postać szczególną: Marię z Magdali, zwaną również w ewangeliach i zawsze później Magdaleną. Szczególną także dlatego, że nie ma chyba wśród chrześcijańskich świętych nikogo innego, kto obrósłby tak brzydką legendą całkiem niezasłużenie. Wciąż nie mogę nadziwić się lustracji moralnej, jaka spotkała tę wielką bohaterkę Biblii. Na chrześcijańskim Zachodzie nie został jeszcze wykorzeniony jej wizerunek jako „jawnogrzesznicy”, czyli kobiety lekkich obyczajów, jeśli nie wręcz prostytutki. Dzięki skądinąd znakomitemu papieżowi Grzegorzowi I Wielkiemu utożsamia się wciąż tę Marię ze „ze znaną w mieście grzesznicą”, która namaściła stopy Jezusa (Łk 7,36-50). Wynika niewątpliwie z ewangelii, że tamta miała kłopoty moralne z seksem, o Magdalenie jednak nic takiego nie można wyczytać; to, że Jezus uwolnił ją od siedmiu demonów (liczba zresztą symboliczna), nie musi wcale podobnej przypadłości oznaczać. Chyba że się zakłada, iż każde związki kobiety z diabłem są seksualnej natury, czyli przejawia się normalny starokościelny antyfeminizm. W owej hipotezie biblistycznej jednak jest jeszcze teza pomocnicza w postaci dodatkowego utożsamienia: Marii z Magdali z Marią z Betanii, siostrą Łazarza i Marty. O niej, co prawda, też nigdzie nie czytamy, że grzeszyła w ów cielesny sposób, twórcą czarnej legendy wystarczyła jednak wzmianka w ewangelii Jana (11, 2), że ona również namaściła Jezusowi stopy. Cóż, że Betania w Judei nie Magdala w Galilei – to całkiem nie ważne.
Inaczej o Magdalenie myślał zawsze chrześcijański Wschód, tak zresztą, jak i Zachód przez parę pierwszych wieków. Uważano ją za nową Ewę (podobnie jak Marię z Nazaretu), a św. Augustyn nazwał ją apostołką apostołów (tytuł przyjęty oficjalnie na Wschodzie). Pojawia się często w apokryfach: przedstawiana jest tam jako aktywna rozmówczyni Jezusa, zadająca Mu pytania, także jako rywalka apostoła Piotra. Bo też zgodnie z tekstami biblijnymi można windować ją bardzo wysoko. Wymieniana jest na czele kobiet towarzyszących Jezusowi w czasie Jego wędrówek misyjnych (Łk 8,2-3), jest także na pierwszym miejscu wśród niektórych z tamtych „niewiast” będących świadkami Jego śmierci i pustego grobu, a w ewangeliach Marka i Jana On jej pierwszej się ukazuje.
Ta sławna chrystofania, temat dzisiejszej perykopy ewangelijnej, pokazuje jej szczególny do Niego stosunek. Daje ów tekst asumpt do erotycznych hipotez, pewne wydaje się tylko jedno, że była w Nim swoiście zakochana, może trochę tak, jak wiele dzisiejszych dziewczyn w swoich duszpasterzach. Nic zatem dziwnego, że przeznaczono też na dzisiaj (alternatywnie z tekstem 2 Listu do Koryntian 5,14-17) urywek Pieśni nad pieśniami, gdzie mamy słynne zdanie ”jak śmierć potężna jest miłość”. Tamta księga była być może zbiorem zwykłych pieśni weselnych, czyli chodziło w niej o miłość erotyczną, ale już starożytni czytelnicy żydowscy traktowali ją jako poetycki opis miłości wzajemnej Boga i człowieka: należy do tzw. Ksiąg Pięciu Melilot (zwojów), czytanych podczas kolejnych świąt. Miłość erotyczna jest tu jak i w wielu miejscach Biblii metaforą tej największej z duchowych. A musiała być u Magdaleny ogromna, jak potężny był ów stan psychiczny, z którego ją Jezus wyzwolił.
Lektura pozabiblijna. Podstawowym miejscem miłości, erotycznej, ale i tej bardziej duchowej, jest rodzina. Raczej być powinna: „Bo rodzina, bądźcie pewni, także ludzie chociaż krewni” – przekonywał ironicznie Fredro w „Panu Jowialskim”. Ideał świętej rodziny zawsze był tylko ideałem – rzeczywistość kroiła się nieraz przaśnie, choć skrywano to w różny sposób. Dzisiaj cieszą małżeństwa partnerskie w tym sensie, że ojciec nie jest wielkim nieobecnym, ale, rzecz jasna, zmartwień od cholery i trochę. Pomagają prawie wszyscy, na różne sposoby. Podjęła się tej roli również „Polityka”, wydając na temat rodziny swój kolejny „Poradnik Psychologiczny”. Przejrzawszy seksownie ilustrowaną broszurę, notuję spostrzeżenie, że zamiast myśli wynikłych ze zwykłej mądrości życiowej, którą podziwiam w publikacjach profesor Marii Braun-Gałkowskiej, dużo tu tez opartych na badaniach psycho- i socjologicznych, choć nie są to oczywiście źródła po prostu konkurencyjne. Zauważyłem to zaraz we wstępie Aleksandry Cisłak, gdzie mamy potwierdzenie tezy znanej od tysiącleci, że egocentryzm jest źródłem wszelkiego zła. Autorka powiada: : ”Jesteśmy naiwnymi realistami, którzy wierzą, że ich własny punkt widzenia tożsamy jest z rzeczywistością, a wydawane sądy – obiektywne. Nie bierzemy przy tym pod uwagę, że widzimy otaczający świat zawsze z jakiejś perspektywy, interpretujemy fakty, a nie tylko rejestrujemy. (…) Wyniki współczesnych badań sugerują, że własna egocentryczna perspektywa jest dla każdego z nas naturalnym punktem wyjścia do rozważań i skłonność ta nie przechodzi z wiekiem, jak wcześniej sądzono. Badania Nicholasa Empleya i jego współpracowników pokazały, że tak u dzieci, jak i u dorosłych egocentryczna perspektywa jest tą pierwotną, dorośli tylko szybciej ją modyfikują. Wszyscy jednak musimy włożyć wysiłek w tę korektę i dostosowanie się do perspektywy innych. Co nie zawsze się udaje.” W rezultacie cudze stanowisko wydaje nam się zawsze tendencyjne, swoje nigdy. Przykład z badań: większość Polaków odpowiedziała, że „gdyby w ich osiedlu zabrakło wody i trzeba by ją brać z cystern, braliby mniej, aby starczyło dla innych”. Te same osoby zapytane o to, co zrobiliby inni, w prawie połowie przypadków odpowiedziały, że braliby dla siebie więcej, by mieć na zapas.”
Może jednak ciekawsze są sprawy szczegółowe. Jak to jest na przykład z jedynakami? Fama tramwajowa głosi, że są one bardziej samolubne niż tamte, co mają rodzeństwo. Otóż badania wykazały, że to nie takie proste. Bardzo wiele zależy od wychowania. Najpierw taki cytat: „Matki i ojcowie jedynaków bardziej niż rodzice rodzeństw powinni też dbać, by mieli oni kontakt z rówieśnikami (np. możliwie szybko posyłając je do przedszkola choć na kilka godzin dziennie), i w miarę możliwości przekazywać im takie umiejętności społeczne, jak np. rozwiązywanie konfliktów. O ile dzieci z większych rodzin trenują to we wspólnych pokojach z rodzeństwem, o tyle jedynacy nabywają tych umiejętności bardziej pośrednio, choćby rozmawiając z rodzicami.” Trzeba zatem rozmawiać, też jednak wiedzieć, że badania obalają kolejny powszechny do niedawna pogląd, iż „dzieci z rodzeństwem są bardziej skłonne do współpracy, podczas gdy jedynacy walczą o zabawki czy dominację. Przeciwnie – szybko rezygnują z walki, bo nie są w niej przećwiczeni, nie mają do niej w domu naturalny sparingpartnerów”. I tak dalej – Joanna Cieśla mądrze obala stereotypy.
Mamy również rozdzialik Agnieszki Sowy o związkach gejów i lesbijek z tezą ogólną, że krąży tu sporo obiegowych uogólnień. Np. takie, że „kobiecie z kobietą, a facetowi z facetem łatwiej się dogadać.” Jest to zresztą w istocie pogląd, który głoszę dowcipem kolegi z „Więzi”, czemu Jezus rozgniewał się na zaproszonego, który wykręcał się faktem, iż „pojął żonę”. Otóż Chrystusa oburzyło bezczelne kłamstwo: albowiem żony nie można pojąć! Jednak psycholog Alicja Długołęcka powiada, że ”komunikowanie się dwóch mężczyzn, którzy są wyjątkowo mało dyplomatyczni, albo dwóch kobiet, które mówią bardzo naokoło, może być nie lada wyzwaniem”. Niemniej jest również pytanie do dr. Długołęckiej, „czy to prawda, że związki homoseksualne są mniej trwałe niż związki osób hetero”. Z wywiadu w „Dużym Formacie” z Jakubem Janiszewskim, gejem właśnie, wynikałoby, że to prawda, ale Długołęcka twierdzi co innego: „na przekór stereotypowemu wizerunkowi geja szukającego tylko przygód erotycznych, mężczyźni dziś dość powszechnie wchodzą w stałe związki”. No i – dopowiadam – chcieliby ich stabilizacji prawnej, której im ”heterycy” lubią odmawiać.
Na koniec reklama tekstu w ”Tygodniku Powszechnym”: kolejnego świetnego „Listu starego diabła do… nie tak już młodego”, pióra Marka Zająca. Zauważa on, iż najgorętszymi tematami był ostatnio napletek (ks. Lemańskiego) i pośladki (Agnieszki Radwańskiej). Święte słowa katolickiego publicysty.