List do Galatów 2,16
„Przeświadczeni, że człowiek osiąga usprawiedliwienie nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, lecz jedynie przez wiarę w Jezusa Chrystusa, my właśnie uwierzyliśmy w Chrystusa Jezusa, by osiągnąć usprawiedliwienie z wiary w Chrystusa, a nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, jako że przez wypełnianie Prawa nikt nie osiągnie usprawiedliwienia.”
Co to znaczy? Chodzi tylko o ciężar obowiązków, głównie rytualnych, które nas już nie obowiązują? Nie, nie tylko. Chodzi w ogóle o to, że usprawiedliwia, czyli zbawia Bóg, nie sam człowiek, zbawia wiara, nie nasze zasługi. Bóg jest tu inicjatorem, wyciąga do nas rękę, którą wystarczy przyjąć. Owszem, owocem jej przyjęcia są dobre czyny nasze, ich brak oznacza naszą odmowę, czyli to nasza rola również, ale nie mamy czym się chwalić: to Bóg nas ciągnie, my tylko zapieramy się albo nie. Jest to wspólne stanowisko katolików (rzymskich, ale chyba nie tylko) i większości luteranów (uzgodnione w Augsburgu w 1997 roku), choć ci drudzy bardziej akcentują wiarę, ci pierwsi uczynki. Ewangelicy nie lekceważą uczynków, katolicy – wiary! A gdyby nawet te dwie doktryny były nie do pogodzenia dla nas, biednych ludzi , to – przepraszam – Bóg jest mocniejszy na umyśle nawet od najwybitniejszych teologów…
PS. A co ze śmiertelnikami niewierzącymi, bo Bóg nie dał im łaski wiary? Do piekła nieodwołalnie polecą? Nie, jeśli mają tak zwaną przez klasyka katolicyzmu Stefana Wilkanowicza wiarę podstawową, która afirmację podstawowych wartości duchowych oznacza. Bo w ogóle zbawiający On jest niebywale, amen!