Dzieje Apostolskie 11,21b-26; 13,1-3
Czytamy tu o Barnabie, jednym z przywódców Kościoła pierwotnego, bliskim współpracowniku Pawła, bo dziś jego dzień w kalendarzu katolickim (nie tylko rzymskokatolickim, także mariawickim i polskokatolickim). Czytamy, że „był człowiekiem dobrym i pełnym Ducha Świętego i wiary”. Był może za bardzo (czy też raczej niemądrze) opiekuńczym wobec swego krewnego, Jana zwanego Markiem, późniejszego ewangelisty. Chłopak ten nie dotrwał do końca pierwszej podróży misyjnej Pawła i Barnaby najpewniej z powodu jej trudów, czym naraził się Apostołowi Narodów. Tak bardzo, że nie chciał wziąć go w następną, i poróżnił się w tym z Barnabą, który wobec tego popłynął z Markiem na Cypr. Innym razem rozdzieliły dwóch apostołów poglądy: w Liście do Galatów 2,11-14 Paweł pisze, że Barnaba dał się zwieść obłudą Żydów, którzy obawiając się swoich rodaków nie posilali się razem z nieobrzezanymi (to wtedy Paweł skarcił publicznie Kefasa). No cóż, ludzie wielkiej prawości też błądzą czasem, a zresztą jeżeli nawet należało traktować Marka bardziej surowo, to może w późniejszej sprawie merytorycznej trzeba by również posłuchać Piotra i Barnabę: Paweł mógł nie mieć racji.
A teraz wrócę do tekstów wczorajszych. Skupiłem się wyłącznie na ewangelii z „błogosławieństwami”, a przecież „lekcja” (dawna nazwa czytań z innych ksiąg) z 2 Listu do Koryntian 1,1-7 jest o pocieszaniu jako obowiązku religijnym. Została ona tematycznie dobrana do ewangelii właśnie o tym, że „szczęśliwi są, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni”. Traktowałem wczoraj dość (zbyt?) obszernie relację słów „błogosławieni” i „szczęśliwi”, mając przecież we wczorajszej lekcji dodatkowy materiał. Też z powodu tamtejszego wyrażenia „Błogosławiony Bóg”, odpowiednika powiedzenia „Szczęśliwy Bóg” (1 Tm 1,11), co też należało wczoraj uwzględnić. Przepraszam.