Księga Rodzaju 1,20-2,4a
Mamy poczytać o Początku. Najpierw, jak tu często, sprawy translatorskie. Jest problem z płazami. Polega on tu na tym, że autor pierwszej księgi Biblii nie posiadał dzisiejszej wiedzy zoologicznej i nie odróżniał tych zwierzątek od gadów. Nic to dziwnego, dzisiaj też nie każdy wie, do których z nich należy salamandra, trzeba jednak jakoś tekst hebrajski przetłumaczyć. Tradycyjnie, Wujkowo i w Biblii Gdańskiej, były tu płazy, zapewne z powodu ich płaskiego poruszania się (Gadem natomiast był któryś syn Jakuba), ale któreś wydanie Biblii Tysiąclecia, w periodyku „Oremus” podawane, wpadło na pomysł, by je różnicować, obie zoologiczne gromady w stosownych miejscach wymieniając. Co mi się wydaje zbyteczną precyzją, Biblia nie traktat naukowy, już tysiąc razy bardziej literatura piękna, a o tym opisie bibliści twierdzą, że to wręcz hymn na cześć Stwórcy. Słusznie więc wydanie Tysiąclatki kolejne, w polskiej edycji Biblii Jerozolimskiej wykorzystane, mówi o zwierzętach pełzających po ziemi. Podobnie rozwiązało również problem tłumaczenie rabina Sachy Pecarica.
Na szczęście jajka są mądrzejsze od kury, dzięki czemu jest postęp kultury wraz z jej integralną częścią, jaką jest biblistyka. Z czasem zaprzestano nam kłaść do głowy, że Pan Bóg stworzył świat w niecały tydzień, co jeszcze głoszą niektórzy chrześcijanie ewangelikalni, a i niektórzy katolicy są temu bliscy, albowiem teoria ewolucji jawi im się bardzo podejrzanie. Preferują oni razem z tamtymi protestantami teorię tak zwanego inteligentnego projektu, którą podważał subtelnie świętej pamięci arcybiskup Życiński (minęła właśnie druga rocznica jego śmierci). Jak rozumiem, nie chodzi o to, żeby nie widzieć w tym wszystkim ręki Boskiej a raczej Jego Rozumu (Logosa!), ale żeby nie zwalczać tym samym rozumem Darwina, a poza tym nie zachwycać się cudownym funkcjonowaniem Kosmosu, jak naiwnie zwolennicy projektu dowodzą. Niektórzy mają nadmierną skłonność do myślowych uproszczeń, a to tendencja niebezpieczna szczególnie, gdy objawia się w myśleniu o rzeczach tak skomplikowanych, jak dzisiejsze nauki przyrodnicze, kiedy się je do tego z teologią skrzyżuje. Ta bowiem z natury rzeczy subtelności umysłu wymaga, jako że JHWH nie na darmo nie chciał, byśmy nie brali Jego Imienia nadaremno. Kogo bowiem imieniem nazwiemy, za znajomego jakoś mamy, a On ze swej istoty słabo poznawalny jest.
Teraz poniedziałkowy prasy przegląd. „Tygodnik Powszechny” ciekawy jeszcze bardziej niż zwykle, a nigdy przecież nie dyktuje mu linii Tomasz Terlikowski. Na okładce i na przodku numeru taniec. Polecam osobliwie edytorial ks. Bonieckiego, który najeździł się po świecie i napatrzył modlitw rozmaitych. Napisało mu się między innymi tak: „ Może u nas nie byłoby to tak piękne, jak u gibkich Afrykanów. Jesteśmy w gestach wstrzemięźliwi, na znak pokoju wystarcza nam kiwnięcie głową lub uprzejme podanie ręki [to drugie rzadziej]. Pewnie posłom niekiedy będzie trudno znaleźć odpowiedni taneczny gest dla adekwatnego wyrażenia swoich idei [a posłankom?]. Ale spróbujmy. Tańcząca w zgodnym rytmie zbiorowość wyzwala od złości. Człowiek, kiedy przemawia tańcem, zawsze się uśmiecha.” Przypomniała mi się, co prawda, Salome, która swoim tańcem niechcący spowodowała śmierć mego patrona, ale oczywiście mało kto tańczy ze złości. Nawet i nie śpiewa w stanie wręcz przeciwnym, wyjąwszy moich rodaków, którzy chyba nie z dobroci „ …racz nam, wrócić, Panie”, twardo nadal gromko zawodzą.
W numerze również (za) obszerny, ale cenny esej Macieja Zięby OP o dwóch postawach katolików: tej Franciszka z Asyżu i tamtej inkwizytora Torquemady, o tym, że obie ciągle się trafiają. O związkach partnerskich natomiast krytycznie piszą Hennelowa i Hall, warto poczytać, choć niekoniecznie się zgodzić. Jak również warty jest lektury kolejny felieton demonologiczny Marka Zająca: znalazł bardzo fajną formę dla komentowania polskich „ bieżączek” kościelnych, o których pisanie bez jakiegokolwiek „ kostiumu” może się wydawać ciągłym gadaniem dziada do biskupiego portretu.
Ks. Michał Heller powiedział natomiast ”Tygodnikowi” o arcybiskupie Życińskim coś, co mi stale powtarzał inny uczony katolik: że trochę za szybko mu się pisało. W rozmowie sławnego kosmologa z Arturem Sporniakiem wyczytałem taki subtelny przytyk: „ Oczywiście były między nami różnice charakterologiczne. Choć obaj mieliśmy pewien rodzaj wewnętrznej niecierpliwości i łatwo przechodziliśmy nad szczegółami, żeby osiągnąć cel. Szybko zmierzaliśmy do konkluzji, mimo że wiele jeszcze trzeba było kroków rozpracować. Pod tym względem Życiński mnie trochę wyprzedzał i być może dlatego trudno nam było pracować nad wspólnym tekstem…” Wielokropek wymowny, ale taka była arcybiskupa „ uroda”. Może pisał eseje albo i wręcz felietony pod pozorem cięższego gatunku, ale, po pierwsze, nie każdy lubi uczone traktaty, po drugie – inni hierarchowie polscy pisują kazania pod pozorem felietonów, a to też błąd w sztuce. By nie wspomnieć o błędach merytorycznych.
Na koniec etyka. Arkadiusz Stempin z Berlina opisuje przypadek zgwałconej w Kolonii dziewczyny, której w dwóch kolejnych klinikach katolickich odmówiono przyjęcia, tłumacząc, że badanie ginekologiczne obejmuje również rozmowę o „ pigułce po” wraz z wydaniem na nią recepty. Odpowiedzialny za to ultrakonserwatywny arcybiskup Kolonii Joachim Meisner powiedział w dyskusji, która wynikła bardzo burzliwie po tym incydencie, że przeprasza za ten incydent, to było nieporozumienie, można było dziewczynę przyjąć, rozmowa o pigułce wcale nie była konieczna. Wyjaśnił też jednak, że można podać zgwałconej kobiecie tabletki uniemożliwiające zapłodnienie, ale już nie zagnieżdżenie się zarodka, czyli jego unicestwienie. Myślę, że jak na tego hierarchę, to i tak sporo. Oby mój Kościół przestał wreszcie zwalczać antykoncepcję.
A o kościelnej bombie wodorowej napisałem w ”GW” tak.
Każdą sensację można minimalizować. Pół wieku temu nikt nie wyobrażał sobie, że może być jednocześnie trzech prymasów Polski, jak było półtora roku do śmierci kardynała Glempa: jeden aktualny, Józef Kowalczyk, i dwóch byłych, Józef Glemp i Henryk Muszyński. Do wprowadzonej w roku 1970 przez papieża Pawła VI emerytury dla biskupów – po 75. roku życia – każdy hierarcha rządził do śmierci. Teraz już tak nie jest, a papież też jest biskupem i też się starzeje, bo biologia nie sługa. Możliwość jego abdykacji też została prawnie uregulowana. A przecież jest to bomba wodorowa.
Dla mnie to zaskoczenie tym większe, że jeżeli posądzałem kogoś o zdolność do takiej decyzji, to raczej Jana Pawła II; Benedykt XVI nie gustował w gestach. Wydawał mi się poza tym po prostu mniej pokorny. Chyba go krzywdziłem, okazał klasę duchową niebywałą. Mimo wszystko.
Bo też można powiedzieć, że nic dziwnego się nie stało. Ma lat prawie 86, wie, że podlega prawom biologii jak każdy śmiertelnik. Ma przecież poczucie odpowiedzialności, a widzi teraz, że jego Kościół jest w sytuacji nieporównanie gorszej niż wydawał się za jego poprzednika. Oto kompromitacja moralna duchowieństwa: pedofilia. Oto wysocy urzędnicy Kurii Rzymskiej pokłóceni jak dzieci w piaskownicy.
Oto też osobiste skłonności abdykującego papieża, co najbardziej lubi być teologiem: woli pisać niż rozmawiać z ludźmi i nimi rządzić.
A przecież taka decyzja musiała być potwornie trudna. Zdarzyła się dopiero drugi raz w dwutysiącletniej historii rzymskiego Kościoła. Wejdzie on w ten sposób w nowy okres swoich dziejów. Co będzie po 28 lutego, nie wiemy i Benedykt też nie jest jasno
widzem. Zaryzykował dużo. Pancerny Joseph Ratzinger przejdzie do historii jako papież wielki.