List do Efezjan 2,1-10
”I wy byliście umarli na skutek waszych występków i grzechów, w których żyliście niegdyś według doczesnego sposobu tego świata, według sposobu Władcy mocarstwa powietrza, to jest ducha, który działa teraz w synach buntu. Pośród nich także my wszyscy niegdyś postępowaliśmy według żądz naszego ciała, spełniając zachcianki ciała i myśli zdrożnych. I byliśmy potomstwem z natury zasługującym na gniew, jak i wszyscy inni. A Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas i umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia. Łaską bowiem jesteście zbawieni. Razem też wskrzesił i razem posadził na wyżynach niebieskich, w Chrystusie Jezusie, aby w nadchodzących wiekach przemożne bogactwa Jego łaski wykazać na przykładzie dobroci względem nas, w Chrystusie Jezusie. Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił. Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czasów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili.”
Perykopa nie za długa, a tyle problemów.
Cóż to za „władza mocarstwa powietrza”? Na pewno nie Hitler, który jak wiadomo miał lotnictwo potężne. Choć może i ów Führer, jeśli przyjąć moją myśl, że był on opętany przez Złego bardziej niż różni pacjenci egzorcystów – bo o Złego właśnie tu chodzi. Tłumaczenia są różne, łącznie z naszym: „księciem mocy przestworzy” albo Poznanianki „władcy sfer powietrza”. „Synowie buntu” mogą być „synami nieposłuszeństwa” albo krótko i węzłowato „buntownikami” – w każdym razie chodzi o rodzaj ludzki.
„Bóg bogaty w miłosierdzie” to tytuł encykliki Jana Pawła naszego „Dives in misericordia”, którego dzień kalendarzowy dziś świętujemy. Data związana oczywiście z dniem Wyboru. Co prawda, nie tym faktycznym, tylko formalnym, oficjalnym, kiedy to urząd urzędowo objął (może nie przydzielono mu 16 bm., żebyśmy nie mieli jednego dnia dwóch patronów, bo już mamy dziś Jadwigę Śląską). Kalambur „Bóg bogaty” (też zresztą „ubogi”) najwyraźniej ma swój łaciński odpowiednik.
Dalej o „przywróceniu do życia”. Przez pół sekundy myślałem, o co tu chodzi, bo przecież adresaci Pawłowi zgoła żyją: śmierć i życie w sensie duchowym to pojęcia w literaturze religijnej (pewnie nie tylko chrześcijańskiej) nierzadkie.
Zbawienie przez wiarę, nie uczynki, choć bez nich niemożliwe „aby nikt się nie chlubił” – samochwalstwo humanum est, także to w sprawach fundamentalnych. Rola Boga tutaj przemożna: przygotowuje je wręcz dla nas. Jeśli jednak tak nas kocha, to jak uwierzyć, że mógł przygotować świat, w którym niektórzy z nas są skazani na wieczną mękę? Wolna wola? Powiedział któryś rabin, że dziękuje Bogu za przynależność do Narodu Wybranego, ale prawdę mówiąc, obszedłby się bez tego: ciężka to łaska, z wolną wolą to samo.
Lektury: „Arcybiskup Nossol. Radość jednania”. Dziennikarze opolscy Krzysztofowie Ogiolda i Zyzik zrobili dla miejscowego wydawnictwa Świętego Krzyża książkę na 80-lecie tej naprawdę niezwykłej postaci. Głównie głosy o niej: od prymasa Glempa poprzez Tadeusza Mazowieckiego do Kazimierza Kutza, ale też parę wywiadów z Tematem i teksty-dokumenty od historycznego orędzia biskupów polskich po przemówienie Benedykta XVI w Birkenau. Rzecz niby to pomnikowa, ale bardzo ciekawa, bo przecież arcybiskup jest nie tylko bardzo dobrym człowiekiem, ale i śmiałym myślicielem, który jednoczy nie przez zdania tak okrągłe, że aż puste. Panowie Krzysztofowie rozpoczęli swoje „Wprowadzenie” od takiego cytatu z Tematu (raczej Temata): „Trafiałem w życiu na ludzi szerokich. Więc dziś człowiek zacieśniony, także ksiądz zacieśniony, entuzjazmu we mnie nie wzbudzi. Choćby był i święty, jeśli jest ciasny, budzi mój niepokój”. Ale ważne są też słowa tegoż autora w tymże wstępie: „Najkrótszą człowieka do Boga jest drugi człowiek”. To oczywiście myśl Jana Pawła II, przesłanie jego pierwszej encykliki, w wersji jednak jakby mocniejszej. Wyraźniej tu widać, że trzeba Boga kochać przez miłość bliźniego. Powtarzam po raz tysięczny: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z moich braci najmniejszych….”. Ktoś kiedyś napisał, że nie można kochać Boga, którego się nie widzi, nie kochając człowieka, którego zobaczyć bardzo łatwo. Oczywiście miłość bliźniego to niekoniecznie lubienie go – na uczucia nie ma lekarstwa…
I jeszcze książka przeczytana miesiąc temu: myślę wciąż, co o niej napisać. Zwie się „Robinson”, autor nazywa się Krzysztof Pachocki (Wyd. W drodze). To notatki człowieka chorego psychicznie, który zmarnował sobie życie, chciałby, ale nie może wrócić do żony i syna. Bardzo zdolny, inteligentny, oczytany, wciąż coś czytający, cytujący, komentujący. Komentujący zawsze krytycznie, wyzłośliwiający się nie tylko na temat Kościoła zakazującego wszelkiego seksu poza małżeństwem, też na księże autorytety w rodzaju Tischnera, Salija, także na np. Holoubka. Niezadowolony z siebie do kwadratu, ale też ze wszystkiego, co poza nim. Podoba mu się tylko mistyk późnośredniowieczny Eckhart.
Narracja jest dynamiczna. Nie ma słodkiego happy endu, ale pod koniec książki coraz więcej myśli w rodzaju takiej: „Nie, niesłusznie może zadręczam się własnym egoizmem. Jakiejże ulgi bym doznał, gdyby ten właśnie Jezus przyszedł kiedy i powiedział mi: »Wiesz co, w zasadzie nie byłeś egoistą. Jesteś dla siebie zbyt surowy. Ta surowość wobec siebie wpędziła cię w rozpacz. Kimże jesteś, by siebie samego osądzać? Zostaw to najwyższemu Sędziemu«. Gdybym tak dowiedział się kiedyś, że nie jestem wcale takim złym człowiekiem… Ale kto jest? Przecież nie znam żadnego złego człowieka poza samym sobą. Bo siebie tylko znam!” Oraz wyznanie: „Wierzę w Boga, ale nie wierzę w siebie. I to źle”.
Książka dla tych, których nie omija ciężka depresja. Lektura raczej nuży (nadmiar erudycji) niż gorszy. Nie musiał je bronić w „Słowie wstępnym” ks. Mariusz Pohl. Nie dla wszystkich, ale dla niektórych książka warta uwagi i uznania.