Kubek wody dla ucznia, ale któż to właściwie?

Powieść o grzechach głównych prawdziwie pobożna Ewangelia Mateusza 10, 40-42 „Kto was przyjmuje, mnie przyjmuje, a kto mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który mnie posłał. Kto przyjmuje proroka w imię proroka, zapłatę proroka weźmie, a kto przyjmuje sprawiedliwego w imię sprawiedliwego, zapłatę sprawiedliwego weźmie. A ktokolwiek by dał się napić jednemu z tych najmniejszych kubek zimnej wody tylko w imię ucznia, zaprawdę powiadam wam, nie straci zapłaty swojej„. Tak przetłumaczył Wujek (oczywiście uwspółcześniony, r. 1948). Wszystko wydaje mi się jasne w dwóch pierwszych wersetach: gdy chodzi o Chrystusa, a potem proroka i sprawiedliwego. Problem zaczyna się dla mnie dopiero w wersecie 42, gdy ten, którego trzeba wesprzeć, nazwany jest uczniem. Łatwo o interpretację zacieśniającą: że ów „najmniejszy” to, owszem, nikt jakoś szczególny, ale też nie każdy człowiek, tylko uczeń, czyli ktoś słuchający Chrystusa, ogólniej – Boga. Zatem nie jakiś paskudny grzesznik. Myślę, że jednak to egzegeza mało ewangelijna. Przecież Ewangelia jest jednym wielkim protestem przeciw takiemu kategoryzowaniu ludzi, osądzaniu według jakichś schematów. ”Celnicy i grzesznicy” jako nieraz nie gorsi od sprawiedliwych…Niemniej grzechy są faktem i nie ma powodu, by o nich nie pisać, gdy piszemy o życiu. Biblia jest tu wzorem dla uczniów Chrystusa (też Mojżesza i Mahometa), których swędzi pióro, a dzisiaj komputer. I tak przechodzę gładko do mego dość częstego dodatku lektorskiego.Lektura wakacyjna. Być może nie umiem odpoczywać, ale nasze coroczne pobyty w Cieplicach przeznaczam w dużej mierze na to, co robię w Warszawie, czyli pisanie i czytanie. Piszę zatem, co mi podyktują moi uczeni tłumacze Biblii, ale poza tym czytam coś, co przydaje mi się do mojej pracy zawodowej. Czasem są to teksty poważne: jakieś studium albo artykuł, ale kiedy indziej powieść. Tyle że zawsze rzeczy „eklezjologiczne”.W dniach od 1-7 lipca przeczytałem pożyczoną w bibliotece wspaniałego domu prawosławnego książkę pt. „Grzechy kardynalne”. Autor – ksiądz amerykański Andrew M. Greeley, tłumacz (dobry) Piotr Kuś, wydawca polski: Książnica (Katowice 2001). Rzecz ukazała się w USA dwadzieścia lat wcześniej, jej akcja kończy się jeszcze dawniej. Tłem romansu jest trzydzieści lat historii całego Kościoła rzymskokatolickiego, zakończone wyborem na papieża Karola Wojtyły, głównie jednak sprawy Kościoła w Stanach Zjednoczonych. A jest to rzeczywiście romans, tyle że w nowym stylu. Bardzo dużo o miłości, ale w wersji zgoła wyzbytej pruderii: scen łóżkowych legion, opisywane, co prawda, bez pikantnych detali anatomicznych, ale językiem, w którym słowo angielskie oddane polskim „pieprzyć się” pada bez zahamowań. Dodam jednak, że w dialogach, nie w narracji. Autor duchowny ma usprawiedliwienie, że musi pokazywać ludzi, jakimi są, nie jacy powinni być.  Powieść jest zatem o seksie. Trudno, żeby dzisiaj było inaczej, tylko że jest to seks eklezjalny. Uprawiany przez różnych kapłanów, w szczególności przez jednego z głównych bohaterów, który załapał się wręcz na kapelusz kardynalski. I nie odbiega on, ów duchowny, nazbyt radykalnie od normy (statystycznej, nie moralnej – oczywiście).Pierwsze moje wrażenie było takie, że jest to rzecz antyklerykalna,  taka, jakiej w dzisiejszej dobie pełno, również nad Wisłą. Bo poza księżym spółkowaniem mamy tu również kościelne machinacje „mamonalne”, karierowiczostwo, w ogóle różne grzechy zwane w naszych katechizmach raczej głównymi, nie kardynalnymi. Obraz instytucji nie z tygodnika „Nie” albo „Fakty i Mity”, niemniej na pewno nie z „Niedzieli”. A że na dodatek wydawca nie jest kościelny, więc nie przeczytałbym pewnie, gdyby nie wcześniejsza lektorka, moja żona, która mi powiedziała, że nie jest z ową powieścią tak źle.A nawet jest bardzo dobrze. Inne odczytanie książki wynika zresztą z autorskiego posłowia. Greeley mówi tam wyraźnie, że „Kościół, którzy często bywa ladacznicą (…), potrafi się odnowić i stać się ponownie niewinną dziewicą (przeczytajcie Pierwszy List Piotra)”. Ba, nawet, że „celibat jest tak trudny dla wszystkich księży, dla wielu nie do utrzymania, bywa konstruktywną i słuszną drogą życia dla wielu zdrowych i mądrych mężczyzn”. Morał przylepiony słabo, jak listek figowy? Nie, ponieważ powieść ma za głównego bohatera takiego właśnie kapłana, co potrafi zapanować nad zmysłami, także zresztą nad pokusami pozałóżkowymi. Nie jest mu łatwo, ma wielkie kłopoty ze swoją instytucją, ale daje radę.Można bronić Kościoła mówiąc, że jest święty i kropka, ale to już dziś raczej nie bierze. Lepsza jest apologetyka księdza amerykańskiego. Stosuję ją zresztą sam, choć w innych gatunkach literackich. Miło mi było znaleźć bratnią duszę autorską. PS. W Europie Środkowej głośno o dwóch redemptorystach: w Polsce o Rydzyku, na Słowacji o Bézaku. Pierwszy jest uwielbiany przez lokalny episkopat, trochę i przez papieża, drugi wręcz przeciwnie. Odruchowo wolę drugiego, szczególnie że jego była diecezja Trnawa nazywała się jakiś czas Turnau!   

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s