Ewangelia Łukasza 1,39-56
Opowieść o odwiedzinach „w górach” u Elżbiety. Tych, co znają lepiej Biblię, nie dziwi to określenie miejscowości w Judei tak, jakby główna część Ziemi Świętej z Jerozolimą na czele była na jakimś tamtejszym Podhalu. Maryja musiała zmęczyć się bardzo podróżą (może na piechotę, co było wtedy wśród ludzi biedniejszych normalne): była przecież w ciąży. A może ta podróż to biblijna „beletrystyka”? Podobną swoją wątpliwością (nie wiedząc, że mają ją również uczeni bibliści) podzielił się ze mną mój przyjaciel Jan Tomasz Lipski w okresie Bożego Narodzenia: czy aby na pewno rzeczywiście Józef z Maryją tuż przed jej porodem poszli aż do Betlejem, ponieważ stawienia się w miejscu pochodzenia wymagał zarządzony przez cezara spis ludności? Po jakie licho była mu potrzebna taka wędrówka ludów? Raczej potrzebna była Łukaszowi, żeby mógł napisać, że Jezus urodził się – zgodnie z proroctwami – w Betlejem (Mateusz nie miał takiego problemu, bo według niego Święta Rodzina osiedliła się w Nazarecie dopiero po powrocie z Egiptu). No cóż, tak zwane ewangelie dzieciństwa podają trochę opowieści dość mało prawdopodobnych historycznie: musimy się z tym pogodzić. Ciekawe, co napisze Benedykt XVI w trzecim tomie swego dzieła o Jezusie, które ma dotyczyć właśnie tych lat Jego życia? Męczy się teraz nad tą delikatną problematyką: wolałby pewnie nie mieć poza tym (przede wszystkim) na głowie Kurii Rzymskiej, obrzydliwie skłóconej. Jest profesorem, nie administratorem; podobnie jak jego poprzednik, który jeszcze w Krakowie „ pasł dusze” zamiast rządzić, BVI nie panuje nad owym kłębowiskiem żmij. I teraz niepotrzebnie bagatelizuje ten problem na użytek opinii publicznej.
Wracam do Maryi i jej krewnej (ciotki?) Elżbiety: przesłanie dzisiejszej perykopy jest nizależnie od tamtych wątpliwości wspaniałe. Nie wiadomo, co prawda, również, czy hymn „Magnificat” został rzeczywiście wygłoszony przez matkę Jezusa w domu Elżbiety, pewne jest natomiast, że jest to manifest rewolucji ewangelijnej: „Stracił władców z tronu, a wywyższył pokornych. Głodnych nasycił dobrami, a bogatych z niczym odprawił”. Naprawdę? Kręcone przez Opatrzność koło Fortuny wywyższa straszliwie poniżonych: „jakiś Jezus”, wzgardzony, ukarany śmiercią najhaniebniejszą z możliwych, jest dziś na ustach milionów, tylu innych męczenników również.
A to wszystko napisałem jako komentarz do biblijnego tekstu przeznaczonego na dzisiaj, bo na koniec maja przeniesiono z 2 lipca mające niewątpliwe podstawy w Biblii święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Wszystkim paniom Marysiom, które przeniosły sobie zatem imieniny, wpisuję życzenia najlepsze!
A propos ubogich – polecam lekturę numeru 19 kwartalnika „Kontakt”. Młodzież z warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej wydała numer kapitalny. Już samo hasło zeszytu: „Po lewicy Ojca” to fajny greps. Ale tytuł wstępniaka to już nie żarty, to ciężkie oskarżenie: „Zdradzona misja”. Czytamy:
”Numer ten nie jest numerem zwyczajnym. Pełni on bowiem funkcję manifestu. (…) Każdemu, komu na dźwięk słowa „katolewica” włos jeży się na głowie, a przed oczami staje Chrystus z karabinem na; ramieniu, należy się nie tylko punkt za erudycję, ale i kilka zdań wyjaśnienia. Jakie względy mogły skłonić nas – dzieci powszechnego Kościoła – do ukrywania się za polityczną etykietą? (…) Zarówno ludziom Kościoła, jak i ludziom lewicy pragniemy zasygnalizować, że próba pogodzenia inspiracji chrześcijańskiej z lewicową bynajmniej nie prowadzi do sprzeczności. Mało tego, uważamy, że dziś – w dobie kryzysu ekonomicznego – odwołanie się do społecznego potencjału obydwu tych środowisk, przez obydwa zaniedbanego, jest nie tylko próbą ich autentyczności, lecz także stanowi o losie ludzi ubogich, którzy powinni być naturalnym przedmiotem ich troski. (…) Kościół, który troskę o ubogich sprowadza do poziomu fakultatywnej dobroczynności, znacznie bardziej zaś jeszcze antyklerykalna lewica, w imię wartości liberalnych z pasją produkująca kolejne kręgi wykluczenia – zdradziły powierzone sobie misje. Jako ludzie uważający się za chrześcijan o przekonaniach lewicowych, nie chcemy i nie możemy s pokojnie na to patrzeć.”
A Jan Mencwel i Misza Tomaszewski piszą: ”Lewica bezkrytyczne uwierzyła w neoliberalny model przemian, rezygnując z prób zbudowania «kapitalizmu z ludzką twarzą» czy szukania «trzeciej drogi». Bardzo szybko odnalazła też sposób na kontynuowanie swojej tożsamości w sferze pozaekonomicznej. Idąc w ślady lewicy zachodnioeuropejskiej, zamiast «kwestii społecznej» podjęła «kwestię obyczajową», co oznaczało wypowiedzenie wojny niezwykle silnemu wówczas przeciwnikowi – Kościołowi katolickiemu, jednemu z architektów bezkrwawej transformacji ustrojowej roku `89. Wojna ta trwa po dziś dzień, w znacznym stopniu angażując ugrupowania lewicowe, w niemałej też mierze – instytucjonalny Kościół. Ze szkodą dla ludzi, którzy powinni być przedmiotem szczególnej troski przedstawicieli obydwu tych środowisk: dla ofiar wspomnianej transformacji.
W efekcie (…) owi wykluczeni zostali sprawnie zagospodarowani przez populistów, łączących hasła opartego na rozdawnictwie społecznego solidaryzmu z nacjonalistyczną retoryką, przedstawiającą katolicyzm jako «formę polskości». Fakt, że do tego dopuściliśmy, obciąża po równo sumienia nas wszystkich: ludzi Kościoła i ludzi lewicy. Wbrew swojemu najbardziej fundamentalnemu powołaniu, w ciągu ostatnich dwudziestu lat stworzyliśmy własne kręgi wykluczenia. Nie sposób przecenić roli, jaką w cementowaniu środowiska Radia Maryja odegrali lewicowi liberałowie z „Gazety Wyborczej”. Podobnie, nie sposób nie zadumać się nad niezwykłością drzemiącego w polskim Kościele potencjału do antyklerykalizowania społeczeństwa.”
Michnik cementuje Rydzyka: teza mocna, ale prawdziwa cnota krytyk się nie boi, zresztą sam naczelny „Gazety” broni się dzielnie w wywiadzie obok. Koleżanki i koledzy – tak trzymać!