Jedenastu niedowiarków

Ewangelia Mateusza 28,1-10
Opowieść o dwóch kobietach, Marii Magdalenie i „drugiej Marii”, jako pierwszych świadkach (świadczyniach?) Zmartwychwstania. Ukazał im się anioł, a potem sam Jezus, od obu otrzymują polecenie przekazania tej Nowiny uczniom. Tyle tylko, że ci okazują się bardzo oporni.
Mateusz ich sceptycyzm zaznacza tylko lekko. Mówi wprawdzie, że wykonywali przekazane im przez kobiety polecenie Jezusa, by poszli do Galilei, i gdy Go zobaczyli, pokłonili Mu się, „niektórzy jednak powątpiewali”.
U Marka najpierw mamy dziwną wiadomość, że kobiety w ogóle nikomu nic nie powiedziały, „ponieważ się bały”, w późniejszym dopisku jednak jest powiedziane, że ukazał się Marii Magdalenie i apostołowie jej nie uwierzyli, nie uwierzyli nawet męskim wędrownikom do Emmaus.
Łukasz męską niewiarę kobietom określa najmocniej: słowem, które można przetłumaczyć jako brednie. Jan natomiast opowiada tylko o niewierze (czy raczej powątpiewaniu) Tomasza Bliźniaka, który nie był przy pierwszej chrystofanii i potrzebował osobistego zobaczenia, nawet dotknięcia Zmartwychwstałego.
Gdy bardzo mi życzliwe redaktorki „Turystyki” poprosiły mnie o tekst wielkanocny, napisałem tam apokryf niewątpliwie feministyczny. Dośpiewałem sobie sporo, ale nic sprzecznego z ewangeliami. Można się przecież domyślać, że apostołowie byli ludźmi swej patriarchalnej epoki. Oto moje pomysły.

Może było trochę tak.
Siedzieli zamknięci ze strachu przed Żydami. Tak to napisał zupełnie żydowski ewangelista Jan, nie przypuszczając, że to kiedyś zabrzmi antysemicko. Powinien napisać o tylko niektórych Żydach, o ”arystokracji świątynnej”, jak ją nazwał Benedykt XVI.

Ale to, co przeżywali apostołowie, to nie był przede wszystkim strach. Oczywiście przytłaczało ich przede wszystkim co innego. Jakaś przeraźliwa rozpacz, połączona z potwornym rozczarowaniem. Ich Mistrz, mocarz cudotwórczy, dał się po prostu zamordować. Nie, nie po prostu: dał się zabić śmiercią najhaniebniejszą z możliwych. Sam się zgodził na klęskę: powiedział przecież, że gdyby chciał, mógłby prosić swego Ojca o legiony aniołów, które by pokonały Jego przeciwników. Czemu nie chciał? Mówił wprawdzie czasem coś takiego, że będzie zabity i zmartwychwstanie i nawet faktycznie faryzeusze wierzą w jakieś przywrócenie do życia na końcu świata, ale to przecież w każdym razie zupełnie inna sprawa. Teraz jedno jest pewne, że Go nie ma, że przegrał straszliwie i Jego uczniowie z nim.

Oczywiście też bali się, że i ich dosięgnie żydowska, a może i rzymska władza. W końcu obie uznały Go za zbrodniarza, choć każda z innych powodów, a współpracownicy takiego człowieka są sami też niebezpieczni społecznie i religijnie.

Strach to jednak z kolei rzecz mniej straszna od wyrzutów sumienia: Piotra Opokę gryzły okropnie. Nie żeby inni uczniowie mu to wypominali: nie byli bezczelni. Co z tego, że się Go zaparł, jeśli w ogóle poszedł za Jezusem, kiedy inni uciekli, gdzie pieprz rośnie. Co prawda, poszedł za Nim również Jan i nie załamał się; tylko że on miał może to szczęście, że jego nikt nie zapytał jak Piotra, czy „i on” nie jest Jego uczniem. Ale może zapytał: Ewangelia Jana ma wyraźnie spójnik ”i”, sugerujący, że chodzi o dwóch ludzi: „i on”, czyli może owa groźna odźwierna zindentyfikowała także Jana, który jednak przyznał się do Mistrza. W każdym razie nie pochwalił się tym na szczęście. Siedział teraz i po prostu płakał: był z nich najmłodszy, Jezusowy beniaminek.

Nagle stukanie. Zamarli. Co prawda, jakoś dziwnie ciche, policja jest głośniejsza. Otwórz – szepnął któryś do Opoki. – Czemu ja, zresztą może pomyślą, że nas nie ma. Ale nie pomyśleli, pukanie głośniejsze. – Lepiej jednak otworzę, i tak się w końcu włamią, a będą może mniej wściekli: Piotr nabrał teraz odwagi. Ale za drzwiami stały kobiety, ich dobre znajome, bo też towarzyszyły Jezusowi: z Marią Magdaleną na czele.

Odetchnęli. Niemniej zaraz zagrały im nerwy, bo zaczęły bredzić. Mówiły, że poszły do grobu Jezusa, by namaścić Jego ciało, ale ciała nie było, zobaczyły natomiast aniołów, którzy im powiedzieli, że zmartwychwstał. I że im uwierzyły.

Nawet nie dyskutowali, wyprosili te wariatki dość grzecznie. Ale gdy wyszły, pozwalali sobie na całkiem sporo złośliwości. Na warsztat wzięli przede wszystkim Magdalenę. Nie mówili, że się puszczała, bo to i nieprawda, dopiero parę wieków później wymyślił coś takiego pewien skądinąd wielki papież Grzegorz. Komentarze apostołów dotyczyły natomiast wypędzenia z niej złego ducha. Nawet siedmiu: twierdzono, że było ich aż tylu, bo rzucała się na ludzi i bluzgała nieopisanie. Potem zaś wyraźnie kochała się w Nim, oczywiście bez wzajemności. Wygadywali też na Joannę, żonę niejakiego Chuzy, co zarządzał domem Heroda. To już była z ich strony bezczelność, albowiem ona, bogata z tego królewskiego domu, finansowała ich pielgrzymki za Jezusem, podczas których żaden z nich przecież nie pościł. To na pewno dziwne, ale seksizm pokonał w nich strach, rozwiązał im męskie języki. Wydziwiali nawet na temat samego Jezusa. Że On tak traktował kobiety, jakby nie rozróżniał płci. Rozmawiał nawet z Samarytanką, półpoganką przecież. Dobrze, że chociaż nie zrobił tych niewiast apostołami. Dopiero mieliby z nimi życie. Szczególnie ta Magdalena wiedziała wszystko lepiej i chciała wszystkim rządzić, nawet Jezusem. Nie uczestniczył w tym narzekaniu tylko Jan. Odezwał się nagle: – A może jednak On naprawdę żyje? Zgromił go Tomasz zwany bliźniakiem: – Przecież ty byłeś do końca pod krzyżem, to najlepiej wiesz, że umarł.
Poszedł do domu jeszcze bardziej zrozpaczony.
I wtedy pierwszy raz ukazał się im Chrystus.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s