Wpis na wtorek 29 marca 2911
Księga Daniela 3,41-42
„Nie zawstydzaj nas, lecz postępuj z nami według swej łagodności i według wielkiego swego miłosierdzia.”
Prośba o miłosierdzie, jak w niemal każdej modlitwie, ale tutaj też o zawstydzaniu. Przypomniała mi się opowieść któregoś sławnego pisarza anglojęzycznego o tym, jak bohater jego tekstu stanął na sądzie przed Bogiem. Błagał tylko o jedno: niech On nie ujawnia pewnego grzechu potwornie wstydliwego.
Może jednak nie ma grzechów niewstydliwych?
PS. Teraz jeszcze co do grzechu z dziedziny nie tyle etyki, ile estetyki, elegancji. Co do słowa na k.
Mrożek napisał gdzieś, że jest to słowo tak ojczyste, iż Konstytucja RP bez niej w istocie polska nie jest. Do Cieplic, gdzie pracujemy nad Ekumenicznym Przekładem Przyjaciół, przyjeżdża do domu prawosławnego na kolonie młodzież niby to polska, ale nie całkiem: grają w gola jakby językowo niedouczeni…
Ksiądz Tischner opowiedział kiedyś Papieżowi (ku jego zadowoleniu) taki dowcip, genialny w swej celności. Wchodzi góral do karczmy, postury potężnej i pyta: – Kto, k?! – Wstaje jeszcze większy: – Jo, k! – Tamten wycofuje się, mrucząc: – O, k… Pewna zakonnica z Lasek opowiedziała natomiast koleżance z „Gazety” dowcip bardziej abstrakcyjny. Do owego sławnego ośrodka podwarszawskiego przyjeżdżał prymas Wyszyński pograć w tenisa, ale że nikt tam nie umiał, więc zabierał zawsze jakiegoś kleryka. Raz przyjechał z takim, co grał lepiej od niego. Prymas stale pudłował, co gorsza, za każdym razem przeklinał głośno: – O k., chybiłem! Za trzecim razem kleryk nie wytrzymał i poprosił Boga o interwencję. Został wysłuchany, spadł piorun i trafił… w kleryka. Ale odezwał się głos z Nieba: – O k. chybiłem!
A wspaniały mistyk, ojciec Joachim Badeni, też czasem tak sobie folgował. Ja zresztą również.
Teraz znów na poważnie. Wspomnienia w związku z kolejną książką Grossa.
Moje tajemnice żydowskie. Pierwsza: jestem trochę Żydem. Dowiedziałem się o tym dopiero, gdy dorosłem, nie dlatego, że moi rodzice nie chcieli mnie uświadomić za wcześnie. Nie wiedzieli. Nie mógł wiedzieć mój ojciec, że jego ojciec był pół krwi Żydem, bo był gadułą i gdyby wiedział, nie robiłby z tego tajemnicy. Dowiedziałem się o tym później od trochę dalszej rodziny, która to odkryła w genealogii familijnej, gdy ojciec już nie żył. Takie pochodzenie było ukrywane.
Tajemnica druga: rodzice przechowywali zaprzyjaźnionych Żydów w swoim majątku ziemskim we Wlonicach w rejonie Sandomierza. Nie bardzo chyba długo, w stogach siana. Starsze rodzeństwo nosiło im jedzenie, ja byłem jeszcze za mały. Chyba to przede mną ukrywano, w każdym razie dowiedziałem się o tym też długo po wojnie. Ale jest to tajemnica, która trochę trwa dotąd. Gdyby teraz rodzice żyli, zapytałbym ich, czy na przykład nie bali się denuncjacji przez kogoś z tak zwanej służby folwarcznej. Nikt by z niej o tym nie wiedział? Niemożliwe.
Tajemnica trzecia, też długotrwała. Dopiero po śmierci rodziców od starszej siostry dowiedziałem się, co zawdzięczam Żydom, których rodzice ukrywali. Zaraz po wojnie dzięki nim miałem z bratem wspaniałe wczasy na wsi w majątku PGR na Dolnym Śląsku. Ja, wciąż głupi smarkacz, nie wiedziałem, od kogo ten dar.
Rodzice nie żyją, rodzeństwo nie żyje. Ile bym chciał wiedzieć teraz. Spieszmy się pytać ludzi, tak szybko odchodzą…