Psalm 42,2-3; Psalm 43,3-4
”Jak łania pragnie wody ze strumieni,
tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże.
Dusza moja Boga pragnie, Boga żywego,
kiedyż więc przyjdę i ujrzę oblicze Boże?
Ześlij światłość i wierność swoją,
niech one mnie wiodą,
niech mnie zaprowadzą na Twą górę świętą
i do Twoich przybytków.
I przystąpię do ołtarza Bożego,
do Boga, który jest moim weselem i radością,
i będę Cię wielbił przy dźwiękach lutni,
Boże, mój Boże.”
Psalm 43 zawołał do mnie z głębokiej przeszłości. Słowa „Ześlij światłość i wierność swoją” znam z dzieciństwa, w wersji „Ześlij światłość swoją i prawdę swoją” („Emitte lucem Tuam et veritatem Tuam”). Też następne: „I przystąpię…” („Et introibo ad altare Dei, ad Deum, qui laetificat iuventutem meam”). Była to stała część Mszy, tak zwany introit, wypowiadany przez kapłana zaraz na wstępie.
Tak, pamiętam „ministranturę”, także teksty celebransa, choć tym ołtarzowym pomocnikiem właściwie nie byłem, chyba już za pierwszym razem zemdlałem (post ścisły całonocny) i matka mnie wycofała.
Czas poleciał, psalm pozostał. Cud metafory: ta łania… Żona widziała ją kiedyś w lesie, ja nigdy.
Naprawdę pragnę Boga, to znaczy nie chcę być tępym egoistą, durnym „dopępkowiczem”. Wiem, że więcej szczęścia jest w dawaniu niż w braniu (słowa Jezusa wyjątkowo nie z ewangelii, przekazane przez Pawła). „Ego” jest nienasycone; z bliźnimi też różnie bywa, ale przynajmniej mamy z ich radości subtelniejszą niż zadowolenie z własnego sukcesu.
PS. A kto zna trochę łacinę, zauważy, że tutejsze (z Tysiąclatki) tłumaczenie Psalmu 43 jest troszkę inne niż tamto z liturgii przedsoborowej. Pewnie to ”zasługa” Wulgaty, która przecież była niemal do Soboru świętością (tak jak i Wujek: przez parę wieków nie wolno było go modernizować). Mnie jednak żal tego „uweselania młodości”. Minęła mi ona już dawno, teraz tęsknię za niejedną cechą młodzieńca: przede wszystkim za ów tamtoczesny idealizm. Teraz wydaję się sobie na pewno roztropniejszy, ale jakby za bardzo. Starcza „ciężkomyślność”, niechęć do jakiegokolwiek ruchu, ryzyka to nie grzech ciężki, ale i nie cnota. A już sprawa poważniejsza, gdy starzec za dużo liczy. To zresztą pewnie „autorewelacja”, myśl nie pierwszej świeżości. Pewnie nie pierwszy raz pojawia się takowa „hic et nunc”.