Bóg, badacz jedyny. Benedykt Bibliofil

Wpis na piątek 24 marca 2011
Księga Jeremiasza 17, 9-10
„Serce jest zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne. Któż je zgłębi? Ja, Pan, badam serce i doświadczam sumienie, bym mógł każdemu oddać stosownie do jego postępowania, według owocu jego uczynków”.
Biblia Poznańska ma w wersie 10 trochę inaczej, może piękniej:
„Ja, Jahwe, przenikam serce i doświadczam nerki,
by oddać każdemu według dróg jego,
według owoców jego uczynków”
.

Tak czy inaczej nieomylnym sędzią sumień jest tylko Bóg i jedynie On ma stosowny aparat rentgenowski. O ileż lepiej byłoby na tym świecie, gdybyśmy choć trochę wątpili w takie nasze zdolności poznawcze.
O chrześcijańskich kłopotach z Księgą i na ich tle o nowej książce biblistycznej Benedykta XVI napisałem do najbliższej „Arki Noego” mniej więcej tak.
Książka papieża pewnie zdziwi niejednego Polaka-katolika. Bo kwestia prawdziwości Biblii wygląda tam inaczej, niż przywykliśmy myśleć
Biblia to dla chrześcijan i Żydów siła, ale i kłopot. Siła, bo to główne źródło naszej wiary jest literackim arcydziełem. Nie każda z jego licznych ksiąg jest klasy zerowej, w sumie jednak mało ma ludzkość tekstów tej artystycznej miary. Nie tylko patyna historii zdobi to dzieło, nie tylko wyznawcy zachwycają się narracją Księgi Rodzaju, językiem Izajasza i Psalmów, prostotą Ewangelii. Co prawda, zdarzają się czasem „paleoateiści”, którzy twierdzą, że rzecz jest bez wartości, bo w niej ciągle o Bogu, a przecież go nie ma – lecz to gust wyjątkowy. Biblia jakoś łączy.

Ale nam, wierzącym, sprawia również problemy. Niewierzącym wystarcza jako lektura porównywalna z Iliadą i Odyseą. Nie muszą się martwić, bo to nie ich problem, czy był naprawdę jakiś Abraham, Mojżesz albo i Jezus. Zapewne byli, ale na przykład ten trzeci na pewno nie był Bogiem. Tak jak bogowie Homera są to postacie literackie i tyle.
Religie zaś muszą się z takimi problemami mierzyć. Islam odrzuca możliwość krytycznej lektury Koranu, inaczej jednak traktuje Biblię, część jej przekazów uznając za sfałszowane (Jezus nie został zabity, nie był Synem Bożym itp.). Judaizm jest w ogóle podzielony, też w tej kwestii biblijnej. Chrześcijaństwo również – choć inaczej. Także dlatego, że jest podzielone wyznaniowo, ale również różne są poglądy wewnątrz samych Kościołów. Uczeni swoje, biskupi – szczególnie Watykan – swoje. I sami uczeni też chóru nie cierpią.
Bibliści katoliccy, niewątpliwie pod wpływem protestanckich, przyjęli na ogół pogląd, że nie wszystko w Piśmie Świętym jest prawdą naukową. Można wspomnieć sprawę Galileusza, beznadziejną obronę kościelną geocentryzmu (była to zresztą walka dość solidarnie chrześcijańska), ale mamy kłopoty o wiele większe. Teksty biblijne są nieraz jawnie sprzeczne także ze świecką historią.
Co więcej, między sobą też nieraz zgodne nie są. Jest to najpierw sprawa Starego Testamentu. Tamtejsi autorzy czy raczej redaktorzy tekstów spokojnie kompilowali różne źródła, nie przejmując się, że różnią się one w wielu szczegółach. Nie są to różnice fundamentalne Na przykład to, że Mojżesz miał jedną żonę, ale teściów jakby dwóch. Zdarzają się czasem po prostu dziwne powtórki (dwa kolejne opisy stworzenia świata w Księdze Rodzaju), inna jest tendencja historyczna Ksiąg Kronik niż Królewskich. Literalna nieomylność Pisma Świętego uznawana jest już dzisiaj głównie przez biblijnych fundamentalistów neoprotestanckich, którzy kontestują na przykład teorię ewolucji, bo Biblia mówi inaczej.

A mój rzymskokatolicki Kościół? Kwitł w nim podobny fundamentalizm aż do naszych czasów. Małego przełomu dokonał już skądinąd mocno przedsoborowy Pius XII, a otworzyło się szerzej na naukę biblistyczną rewolucyjne Vaticanum Secundum. Powstało pojęcie prawdy zbawczej. Pismo Święte ma służyć tylko i wyłącznie zbawieniu, nie żadnej świeckiej informacji. Jest jednocześnie dziełem Bożym i ludzkim. Czyli może się mylić tam, gdzie zahacza o naukę.
Dowcip jednak w tym, na ile w ogóle mylić się może. Dla chrześcijan sprawa staje się szczególnie drażliwa, gdy biblisty szkiełko i oko spogląda krytycznie na Nowy Testament. Tu bowiem mamy w sprawie najważniejszej, życia i myśli Chrystusa, cztery różne relacje. Co prawda, trzy pierwsze historycznie ewangelie – Marka, Mateusza i Łukasza – różnią się stosunkowo niewiele, bo oparto je w dużej mierze na tych samych źródłach. Dzieło noszące imię Jana stara się natomiast nie powtarzać poprzednich nie tylko tematycznie: różnice bywają merytoryczne.

Dla tradycyjnie myślącego czytelnika w ogóle pojęcie źródła tekstowego Biblii jest jakąś nowością. Wyobrażenie potoczne pracy pisarskiej ewangelistów jako nadstawianie ucha Duchowi Świętemu, który usiadł człowiekowi na ramieniu w postaci gołębicy, oczywiście jest dziś bajkowe. Ewangelie powstawały jak każdy ludzki tekst: był materiał, był autor pierwszej wersji (czy na pewno akurat Mateusz albo Jan, czy owe imiona to nie są zdobiące tekst autorytety, to inna sprawa), byli pracowici redaktorzy.
I wszyscy po kolei byli jakoś – by tak rzec – tendencyjni. Ukuto, przyjęte też przez władzę kościelną twierdzenie, że ewangelie nie są życiorysami Jezusa, ale przekazami właśnie Ewangelii, czyli Dobrej Nowiny, iż zostaliśmy zbawieni. Każdy z ewangelistów przekazuje tę nowinę po swojemu, ma własną teologię. Co powoduje, że podaje nieraz inne szczegóły. Ot, choćby w Ewangelii Mateusza Jezus urodził się tak jak i u Łukasza w Betlejem, Jego rodzice jednak nigdy przedtem nie mieszkali w Nazarecie, osiedli tam dopiero później. Tak jakby nie było Zwiastowania w tym galilejskim miasteczku. Ojciec Józefa z Nazaretu nazywa się inaczej u Łukasza niż u Mateusza. U trzech pierwszych ewangelistów Jezus podróżował do Jerozolimy raz, u Jana trzy razy.

U autorów biblijnych widać w ogóle dziwną dziś dla nas, swoistą troskę o prawdę pisarską, jaka przejmowała pisarzy starożytnych: morał był ważniejszy niż reportażowa dokładność.
Z Plutarchem to nie kłopot, gorzej z ewangelistami czy Pawłem z Tarsu. A może jednak nie gorzej? Może ten nasz nowy obraz biblijnych autorów jako ludzi swojego czasu jest jakoś bardziej ludzki, bliższy naszej człowieczej kondycji? Tacy już jesteśmy, my też uwarunkowani swoim czasem i miejscem.
Biblistyka jest jednak „enfant terrible” teologii, w ogóle Kościoła. Kwestionowane jest właściwie wszystko, łącznie z wiarą, że Jezus był Synem Bożym, czyli jedną z trzech Osób Trójcy. Może Go tylko deifikowali chrześcijanie po Jego śmierci? Bo też pewnie w ogóle nie zmartwychwstał?
W tym stanie rzeczy do biblistyki wchodzi papież. Nie urzędowymi przyhamowaniami uczonej myśli w dekretach i dokumentach, co też się mu zdarza, ale własną książką. Zupełnie własną: Jan Paweł II też pisał takowe, ale jak zmienił imię, to zmienił, a jego następca występuje na dwóch już tomach „Jezusa z Nazaretu” jako Joseph Ratzinger-Benedykt XVI. Profesor nie chce być na wieki wieków papieżem, przy czym jasno rozróżnia role. Jak chyba nigdy dotąd, chce być teologiem ze specjalnością biblistyczną. Bo Pismem Świętym interesuje się szczególnie i je kocha.
To oczywiście dobrze, a jeszcze lepiej, że jest Niemcem, a nie Polakiem. Mieli poglądy podobne, ale nie całkiem, bo szkoły teologiczne kończyli całkiem różne. Jeden był uczniem wielkiego teologa Karla Rahnera, który wychylał się za bardzo, więc nie został kardynałem, drugi krakowskiego profesora Ignacego Różyckiego, który przypisywał nieomylność encyklice „Humanae vitae” (wbrew właśnie Ratzingerowi). Otóż Karol Wojtyła nie był biblistą i to mo
e dobrze, bo byłby pewnie bardziej ostrożny niż Joseph Ratzinger.

Biblista, który został papieżem, uważa oczywiście, że Jezus był Bogiem (i człowiekiem), że zmartwychwstał, nawet że Jego grób był pusty (co niektórzy bibliści podają w wątpliwość). Niemniej twierdzenie pewnego uczonego polskiego, jakoby była to frontalna polemika z biblistyką „pozytywistyczną”, wynika chyba z lektury innej książki niż ta, którą czytałem.
Benedykt XVI wchodzi w sam środek biblistyki współczesnej (także protestanckiej, która nie zawsze jest bardziej „postępowa” niż katolicka). Książka wręcz roi się od cytatów z dzieł uczonych zachodnich. Oczywiście sama ich ilość nie czyni wiosny, ważne jest też to, kogo i co się cytuje, ale klimat myślowy dzieła nie trąci mi bynajmniej jakąś generalną rozprawą ze śmiałkami. Wystarczy powiedzieć, że często i bez obrzydzenia cytowany jest Rudolf Bultmann, autor terminu „demitologizacja Biblii”, straszak teologii polskiej.

Najważniejsze jednak jest to, że papież biblista bynajmniej nie kryje, iż Pismo Święte nie jest merytorycznym monolitem. Spokojnie stwierdza, że tu rację ma Jan, nie „synoptycy” (trzej pierwsi ewangeliści), tam, że Łukasz, nie Mateusz. Nie akcentuje tych różnic, ale ich nie zaciera. Przykład w opisie dramatycznej modlitwy w Ogrójcu. Papież: „Mateusz i Marek mówią nam, że Jezus padł na ziemię, (…) Łukasz natomiast mówi, że Jezus modli się na kolanach”. Brak apologetyki, że to wychodzi na jedno, że nie ma żadnej różnicy. Reportażową dokładność Biblii Benedykt XVI kwestionuje na przykład tak: „Nie ma tutaj potrzeby dyskutować problemu, czy mowa ta została wygłoszona przez Piotra, czy przez kogoś innego, i kto jest jej redaktorem, jak również tego, gdzie i kiedy ona dokładnie powstała.” A przecież Dzieje Apostolskie w rozdziale drugim mówią to dość wyraźnie. Wreszcie takie zdanie w sprawie nagłośnionej przez dziennikarzy, czyli rzekomego antysemityzmu Ewangelii. Autor książki wyraźnie neguje prawdziwość twierdzenia Ewangelii Mateusza, że „cały tłum” żądał śmierci Jezusa. ”Mateusz nie podaje tu z pewnością faktu historycznego. Jak w tym momencie mógł tam być obecny cały lud i domagać się śmierci Jezusa? W sposób poprawny rzeczywistość historyczna jest ukazana u Jana i Marka.” Co do Jana i jego stosunku do sprawy biblijno-żydowskiej, odsyłam do mojej ”Pocztówki do Poncjusza Piłata”, zamieszczonej w poprzedniej ”Arce Noego” (chociaż mi jeszcze nie odpisał).

Można powiedzieć, że to przecież „normalka”, inaczej papież wyszedłby na tępego kaznodzieję, nie współczesnego uczonego. Ja jednak patrzę na wszystko znad Wisły i myślę o reakcjach na tę lekturę przeciętnego Polaka-katolika, który w ogóle o Biblii ma pojęcie raczej blade, a jeżeli jasne, to błędne. Zdziwi się, gdy też wyczyta, że zmartwychwstanie Chrystusa nie było faktem historycznym w tym sensie, co Jego narodzenie i śmierć. To była według papieża „mutacja”, coś zgoła innego niż przywrócenie do życia ziemskiego. To bytowanie absolutnie nowe. Ba, ów Polak zmiesza się jeszcze bardziej, gdy autor tej książki przyznaje się, że nie wie, jak wytłumaczyć dziwne pierwsze zakończenie Ewangelii Marka. Kobiety, które przyszły do grobu Jezusa i dowiedziały się od anioła, że On zmartwychwstał, dostały polecenie, żeby to powiedziały apostołom, ale „nikomu nie oznajmiły, bo się bały”. Do tej przedziwnej puenty dopisano później to, co mówią inne ewangelie, że jednak powiedziały – ale „pierwodruk” tekstu był taki. To zastanawia, nawet niektórym biblistom każe na tej podstawie twierdzić, że zmartwychwstania w ogóle nie było. Ale to już skrajność nie do przyjęcia nie tylko dla papieża, także dla mnie. Bo to jest sedno naszej chrześcijańskiej wiary, bez tego nie miałaby sensu. Na tym polega nasza wiara w nieśmiertelność. Nie wdaję się jednak w apologetykę, odsyłam do książki : artykuł jest o podstawowych nowościach biblistycznych, nie o tym, dlaczego jestem chrześcijaninem.

Z książki polski czytelnik dowie się również rzeczy mniejszej rangi, też jednak sprzecznych z wyobrażeniami „kościółkowymi”. Na przykład to, że Barabasz, Żyd uwolniony zamiast Jezusa, nie był zapewne po prostu bandytą, tylko antyrzymskim terrorystą. Ba, dwaj ukrzyżowani z nim „łotrzy”, „złoczyńcy” czy jak tam ich zwą ewangelie, też nie byli może kryminalistami, tylko zaciekłymi bojownikami o wolność narodu. No i że katastrofalne zburzenie Świątyni zaczęło się od tego, że pobili tam się owi bojownicy różnej maści.

Katolicy polscy, czytajcie „Jezusa z Nazaretu”, bo warto. Książka analizuje, informuje, ale oczywiście też wzmacnia wiarę, choć nie tę naiwną.
Joseph Ratzinger- Benedykt XVI, „Jezus z Nazaretu, część II. Od wjazdu do Jerozolimy do Zmartwychwstania”, przeł. Wiesław Szymona OP, wyd. Jedność, Kielce, 2011 r.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s