Ewangelia Łukasza 7,36-50
Jedna z najbardziej znanych, malowniczych kart Ewangelii: opowieść o grzesznej kobiecie, która na uczcie u faryzeusza Szymona uczciła Jezusa pokornym uwielbieniem. Kupiła flakonik (a może i dzban, jak ma nasz Ekumeniczny Przekład Przyjaciół) pachnącego olejku, ale najpierw umyła Mu nogi własnymi łzami i wytarła własnymi włosami; dopiero potem namaściła Mu stopy owym pachnidłem. Faryzeusz zgorszył się, pomyślał wręcz, że Jezus nie jest prorokiem, bo gdyby nim był, wiedziałby, co to za kobieta. A On wypomniał mu, że przecież sam powinien podobnie powitać gościa, oraz wytknął miłość bliźniego dużo mniejszą niż owej grzesznicy.
Jak tu nieraz pisałem, owej niewiasty nie należy utożsamiać z Marią Magdaleną ani Marią z Betanii: żadnej z nich nie nazywają ewangelie grzesznicą. W przypisie do Biblii Poznańskiej wyczytałem natomiast coś dla mnie nowego: że w oryginale greckim mamy tutaj termin „hamartole”, który nie musiał oznaczać koniecznie kobiety lekkich obyczajów, mogła być to też osoba nieprzejmująca się przepisami religijnymi. Myślę, że jednak grzeszyła „rozwiązłością”: tacy ludzie szczególnie podpadają tym, którzy etykę seksualną uważają za najważniejszą i wymagają jej głównie od kobiet. A przecież lekceważenie rygorów w tej dziedzinie idzie nieraz w parze z bardzo dobrym sercem, czego przykładów wiele w życiu i w wielkiej literaturze. Z ewangeliami na czele.
PS: sprawa krzyża smoleńskiego (raczej PiS-owskiego) jakby zakończona: jeżeli nie stanie tam ileś nowych. Krzyż był w on czas znakiem hańby, któż wtedy przewidywał, jak znak ten będzie hańbiony przez wieki i to przez ludzi mieniących się chrześcijanami.