Ewangelia Mateusza 5,17-19
„Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę bowiem powiadam wam: dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni. Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim”.
Jest to jeden z fragmentów Ewangelii niezbyt jasnych: bo jednak chrześcijaństwo nie każe przestrzegać wszystkich 613 przykazań żydowskich. Bibliści tłumaczą, że chodzi tu o uzupełnienie i udoskonalenie Prawa, czyli etyki żydowskiej (chyba w tej religii jest jakieś utożsamienie owych dwóch systemów zobowiązań), i to jest zrozumiałe, bo Jezus gdzie indziej wzywa do większego radykalizmu. Tyle że jednak dodaje, ale zarazem ujmuje. Czy raczej ujęli potem Jego uczniowie.
Moje własne, może ułomne, wyjaśnienie dzisiejszej wątpliwości jest takie. Nie mamy tutaj całego wykładu stosunku Jezusa do religii, którą udoskonalił samą swoją osobą oraz nauką. Ewangelie nie tylko nie są biografiami Jezusa, także nie są zgoła usystematyzowanym wykładem etyki, którą swoją osobą i nauką przedstawiał. Nie ma w nich nic z systemu, podobniejsze są na przykład do przypowieści buddyjskich niż do pisarstwa Tomasza z Akwinu. Jezus ze wschodnią przesadą wypowiadał myśli tak potem przedstawione w ewangeliach (które nie są zgoła zapisem dyktafonowym), uzupełniane potem w innych księgach Nowego Testamentu. Mówiąc o tych uzupełnieniach, mam oczywiście na myśli adaptację nauki Jezusa do potrzeb misji wśród pogan: rezygnację z obowiązku obrzezania i zasad gastronomicznych. Chrystus uważał, że jest posłany głównie do Żydów, i taką adaptację raczej zostawił uczniom. Tak sobie dzisiaj pomyślałem.