Doktryna obrzezana: apostołowie Piotr i Józek

Dzieje Apostolskie 11,2

„Kiedy Piotr przybył do Jerozolimy, ci, którzy byli pochodzenia żydowskiego, robili mu wymówki, mówiąc: – Wszedłeś do ludzi nieobrzezanych i jadłeś z nimi.”

Na co Piotr odpowiedział, że miał wizję, z której jasno wynikało, że rytualne rozróżnienia zoologiczne nie obowiązują uczniów Chrystusa. Mogą być nimi również poganie, wystarczy wiara w Jego zbawczą misję i moc. W samej dzisiejszej perykopie nie ma nic o niekonieczności obrzezania, ale oczywiście rewolucja chrześcijańska też na tym polegała.

Doktryna religijna jest może trochę jak owoc, który można obierać ze skórki: tylko trzeba wiedzieć, co jest samą skórką. W pierwotnym Kościele, najpewniej właśnie dzięki tej wizji Piotra, dość szybko obrano religię żydowską z jej przepisów gastronomicznych i rytualnych, w tym z obrzezania, które jest dziwnym znakiem nie tylko żydowskim. W tej hellenizacji rola Piotra Opoki była ogromna, choć potem dzielili się z Pawłem rejonami misyjnymi i Paweł zająwszy się poganami stał się symbolem owej rewolucji; Piotr – jak czytamy w Liście do Galatów – łatwiej zresztą szedł na kompromisy.

W chrześcijaństwie nie było dotąd i chyba dalej nie będzie zmiany tej miary, takiej, co wręcz zmienia religię, tworzy nową – ale reform wciąż pełno. Czasem trzeba na przykład katolicyzm obrzezać z czegoś, czego nikt w zasadzie za doktrynę nie uważa, ale odrzucenie tego gorszy. Znak wydał właśnie książkę o księdzu Tischnerze pod tytułem „Kapelusz na wodzie” Wojciecha Bonowicza. Autor napisał swego czasu świetną biografię swego duchowego mistrza, tym razem jest to też o nim znakomita opowieść, ale zrobiona pod pewnym kątem. Namawiałem Wojtka, by spisał słynne dowcipy góralskiego filozofa, żebyśmy mogli poczytać sobie „Kwiatki Józefa Tischnera”. Przecież był z niego „jajcarz” niesłychany: Jan Paweł II rozśmieszał już samym schodzeniem z tronu, Tischner był w tej mierze chyba bardziej twórczy. Otóż „Kapelusz” to – jak głosi podtytuł – gawędy na temat niezwykłego duchownego, przeplatane anegdotami.

Czy Tischner rewolucjonizował doktrynę rzymskokatolicką? Niby nie. Nawet w tomiku ”Znakowym” jego rekolekcji jest coś, co i mnie zdziwiło: sprzeciw moralny wobec antykoncepcji. Zdziwiło, bo dużo wcześniej słyszałem, że zapytany prywatnie po bardziej młodzieńczych rekolekcjach, co myśli o tej zakazanej wciąż przez jego (i mój) Kościół regulacji poczęć, odpowiedział, że nie ma poglądu, bo sam nie używa… Odpowiedź ta jest zresztą dlań dość typowa, bo żartować uwielbiał (zarzucał mu zresztą ktoś nie mniej odważnie myślący, że on za często skrywa się za dowcipem). Dowcipy to słowa „skrzydlate”, więc wnet znali je wszyscy i niektórzy ganili. Bo też czasem były to twierdzenia mocne, jak na przykład to słynne, że więcej ludzi traci wiarę z winy swojego proboszcza niż po lekturze Marksa. Albo bardziej dosadne w formie, że jeżeli w seminarium duchownym jest dialog, to jakby dupy z kijem. W ogóle nie bał się słów w rodzaju tego czteroliterowego, a i w pięcioliterowe, oznaczające we włoszczyźnie zakręt (ale źródłosłów jest raczej słowiański), nie było mu niemiłe. Chociaż bodaj najlepsza z jego anegdot, ta, która podobno okropnie rozśmieszyła Papieża, jest subtelną krytyką rodzinnego zubożenia języka. Wchodzi postawny baca do karczmy i groźnym głosem pyta: – Kto, kurwa?! Na co wstaje jeszcze potężniejszy góral i oznajmia: – Jo, kurwa! Wówczas ten pierwszy chowa ogon pod siebie i wychodzi mrucząc: – O, kurwa…

W książce Bonowicza jest zaduma nad dziwnym zjawiskiem (chyba specyficznie polskim, a już na pewno szczególnie katolickim): „Gdybym na przykład powiedział, że w Trójcy Świętej są cztery osoby, a nie trzy, pewnie by tego nie zauważono. Cała moja krytyka dlatego jest bolesna, że nie jest dogmatyczna”. Bo też taki jest nasz katolicyzm, dziwnie mało intelektualny.

Owszem, Tischner w młodości rozrabiał niewąsko w sprawie mocno intelektualnej: był głównym krytykiem tomizmu, z którego zrobiono jedyną filozofię chrześcijańską. Niełatwo było uwierzyć polskim strażnikom doktryny, że to skórka na owocu, a nie religijny miąższ (prowokował KUL-owską szkołę Krąpca i Swieżawskiego). Ale to była awantura raczej tylko rodzima: na Zachodzie był Maritain i Gilson, ale równocześnie sporo innych filozofów przyznających się do chrześcijaństwa. A Wojtyła do ortodoksji tomistycznej nie czuł pociągu, wolał jakąś drogę pośrednią między tamtym myśleniem a fenomenologią – którą świetnie popularyzował Tischner.

Owszem, ksiądz Józef nie oszczędzał struktur. Bonowicz cytuje jego powiedzenie do kleryków: „Wiecie, dlaczego Wojtyła został papieżem. Bo do seminarium nie chodził.” Podobno był kandydatem na prymasa i na metropolitę krakowskiego, ale do urzędów kościelnych zgoła nie pasował – i sam nie pchał się. Ze zbyt wielu spraw pokpiwał sobie i bliźnim.

A przecież był wspaniałym kapłanem właśnie dlatego, że także błaznem. Twierdził, że Pan Bóg wysłuchał na pewno dwóch jego modlitw, z których jedna brzmiała: „Boże, spraw, bym był siewcą niepokoju”. W książce Bonowicza cytowany jest na końcu list do „Gazety Wyborczej”, napisany trzy tygodnie po pogrzebie Tischnera: „Nie wiem, czy wy, ludzie wierzący wiecie, jak wielki był ks. Tischner, jaki wpływ jego apostolstwo wywierało na ludzi takich, jak ja – do całkiem niedawna ideowy komunista (…), wręcz programowo niewierzący, który od kontaktów ze słowem tego nieświętego-świętego zaczął o sobie myśleć jako o poszukującym Boga. Zacząłem odczuwać brak i potrzebę wiary, którą może kiedyś odzyskam.”

Tak, ksiądz Tischner był apostołem. Zdejmował z katolicyzmu skorupę nieznośnej wzniosłości, ukazując owoc nieporównanie smaczniejszy.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s