Wpis na piątek 23 kwietnia 2010
Ewangelia Jana 12,24
„Amen, amen, mówię wam: – Jeśli ziarno pszenicy, padłszy w ziemię, nie obumrze, samo pozostaje; jeśli zaś obumrze, wielki plon przynosi.”
Zacytowałem nasz przekład ze względu na to oryginalne (bo tak jest w oryginale!) „amen”. Ale nie o tym dziś napiszę.
Mamy tu ewangelijną filozofię i teologię śmierci: jako motoru dziejów . Ona odmienia lasy ludzkie. Tych ludzi, co zostają.
Czy tragedia 10 kwietnia odmieniła losy polskie? Nie myślę oczywiście o innym życiu wdów, sierot, wdowców. Myślę najpierw o teologii ofiary: bez niej nie ma szczęścia. Teza niejednej religii, chyba niemożliwa w kontekście laickim. Na śmierć dla innych idą także ateiści, ale bez wiary w aż taki skutek męczeństwa.
Czy tragedia smoleńska odmieni polityków, publicystów? Sprawa „image`u” prezydenta. Oczywiście nie chodzi mi o coś, co ktoś nazwał dosadnie „grą trupem”. Nie chodzi mi o wykorzystywanie taktu politycznych przeciwników, przestrzegających zasady „de mortuis nihil nisi bene”, do triumfowania: poszli do Canossy, te platfusy i inni krytykanci! Chodzi mi natomiast o to, co często piszę na Zaduszki: że czas pośmiertny leczy rany, ludzie nielubiani wydają się po latach milsi, pamięta im się raczej, co dobre, niż to, co złe. Ale – podkreślam – nie ma to nic wspólnego z kampanią wyborczą nad trumnami. W którą niestety angażują się liczni nasi biskupi. Nie mówiąc o mediach: wczorajsze „Wiadomości” wydały mi się wręcz bezwstydne. Jak tak będzie dalej, będziemy mieli wszystko to, co było przed katastrofą, albo i więcej.
Dziś imieniny wszystkich Wojciechów i większości Jerzych (w mojej rodzinie te dwie uroczystości rozdzielano: brata Jurka świętowaliśmy 24 kwietnia). Najlepsze życzenia!
Oraz 90-lecie urodzin Jacka Woźniakowskiego: publicysty, historyka sztuki, założyciela i wieloletniego szefa „Wydawnictwa „Znak”. Napisaliśmy z Kasią Wiśniewską o nim sporo do jutrzejszej „Arki Noego”, więc tutaj tylko życzenia bardzo serdeczne. Też dla całej jego rodziny: żony Majki kochanej, córki Euroróży, zięcia Niemca, co dzielnie Polsce naszej służy (poezja!), dla wnuczek i wnuków wspaniałych z księżniczką Sofką – zdrobnienie okropne – na czele!
A oto z kwietniowego „Znaku” próbka świetnego pisarstwa Jubilata w postaci felietonu drukowanego w tymże miesięczniku w maju 1962 roku, ale aktualnego dziś, a jakże!
”Przerzuciłem kiedyś w leniwej chwili kilka starych „Paris Matchów”. Kiedy sobie przypomniałem jeszcze starsze numery tego pisma, uderzyło mnie, jaka degrengolada. Nie bez racji zauważył niedawno któryś publicysta francuski, że gdyby ktoś na podstawie tego tygodnika próbował za lat – powiedzmy – trzysta wyrobić sobie zdanie, co było najważniejsze dla ludzi drugiej polowy XX wieku, to by musiał dojść do wniosku, że: 1) romanse aktorek filmowych, 2) małżeństwa królewskie, 3) morderstwa i katastrofy lotnicze. Na dalszych miejscach znalazłyby się sprawy takie, jak loty kosmiczne, wojna w Algierii itd., a już jakieś tam rewolucje naukowe, cywilizacyjne lub ekonomiczno-społeczne… a dajcie spokój. Że „Match” ustalił sobie taką hierarchię zainteresowań, ostatecznie jego rzecz: może takie są gusty jego czytelników; szkoda tylko, że nakłady tego pisma są bezkonkurencyjne, a pozory mylące, bo niby ma ambicję informowania o wszystkim, co w świecie najciekawsze. Gusty czytelników można z pewnością w dużej mierze kształtować, ale „Match” nie wykazuje w tym kierunku najmniejszych ambicji: jeśli je kształtuje, to dosyć obrzydliwie. Coraz obrzydliwszy jest zwłaszcza patetyczno-liryczny ekshibicjonizm, z jakim „Match” reklamuje zgony, rozwody, flirty i puszczania się, wszystko w jednym tygielku. Załzawiona twarz aktorki, na całą stroną, wpatrzona w fotografię zmarłego męża: „Brutalnie przerwana została nić jedynej miłości… Zmiażdżone zostało serce, którego bicie znają wszystkie ekrany świata…” czy coś w tym guście. O stronę dalej inna babka pryska wodą na opalonego dryblasa: „I znów wiosna w sercu naszej… W promieniach jej wielkiej, największej miłości grzeje się córeczka z poprzedniego małżeństwa i bliźnięta z pierwszego…”. Dwa miesiące później – rozpacz, rozstanie, zmiażdżone serce. Znów miesiąc – „i znów wiosna… największa miłość rozkwita jak pąk róży w sercu naszej…”. Prawdziwe dramaty i zwykłe paskudztwa podglądane przez tę samą dziurkę od klucza, rzewnie wykrojoną w kształt serduszka. Naturalnie i tutaj rekordy bije Brigitte Bardot: między Vadimem a Charrierem „Match” zdążył zamieścić reportaż o Diestelu, były więc fotografie nadmorskiej willi, w której zamieszkiwała z nim BB, i opis tej wielkiej, jedynej miłości, który kończył się mniej więcej tak: „W oknie młodych narzeczonych gaśnie światło”… Choćby ze względów leksykalnych zmartwiło mnie nazywanie „narzeczoną” kobiety, która dopiero co wyszła za mąż za kogoś całkiem innego. Jeśli verba valent usu, to jakiż usus przyjmie się w „Matchu” dla nazwania mężczyzny i kobiety, którzy pragną zawrzeć małżeństwo? Ale i słowo „małżeństwo” w odniesieniu do pani Brygidy z Bardotów primo voto Vadimowej etc. brzmi całkiem nowymi treściami: któżby z nim kojarzył nasze poczciwe, staroświeckie koncepcje monogamiczne. To swoiste wyjęcie spod prawa aktorki filmowej, to pozamoralne traktowanie jej postępków i zarazem strojenie ich śmieszną sankcją „narzeczeństwa” – to wszystko przypomina zamierzchłe czasy, kiedy aktorów nie wolno było grzebać w poświęconej ziemi, a reguły militarne przewidywały, że w razie oblężenia i głodu pierwsze z murów zrzucone mają być aktorki. Traktowano bowiem ten zawód jako hańbiący, wyjmujący człowieka ze społeczności, stawiający go poza przyjętymi przez ogól normami moralnymi. Dzisiejsza prasa w typie „Matcha” robi to samo, tylko niby w odwrotną stronę: z owej rzekomej pozamoralności buduje aktorom i aktorkom sensacyjny, jakże w istocie żałosny piedestał.” Przypominam, że pół wieku temu tabloidy były tylko za żelazną kurtyną. Komuno, wróć…